Świat

Korytarze humanitarne. Złudne poczucie bezpieczeństwa

Ewakuacja podkijowskiego Irpienia podczas lokalnego zawieszenia broni Ewakuacja podkijowskiego Irpienia podczas lokalnego zawieszenia broni Diego Herrera / Xinhua News Agency / Forum
Czy mieszkańcy Kijowa, Charkowa i innych ukraińskich miast dostaną realną szansę ratunku, gdyby Rosjanie zdołali je otoczyć? Historia ostatnich wojen – nie tylko rosyjskich – nie nastraja optymistycznie.

Korytarze humanitarne, strefy zakazu lotów czy bezpiecznego azylu dla cywilów – te koncepcje stały się popularne dopiero po 1989 r., kiedy na świecie miał zapanować liberalny porządek i nawet wojny miały stać się etyczne. Niestety w praktyce sprawdzają się rzadko. Jeśli już, to w konfliktach, w których występuje ogromna dysproporcja sił.

Gen. Cieniuch dla „Polityki”: Putin źle ocenił sytuację

Sterylne naloty i krótka euforia

Tak było np. w 2011 r. w Libii, gdzie zachodnie samoloty (w interwencji brała udział tylko część krajów NATO) powstrzymały wojska płk. Kaddafiego, które już prawie wjeżdżały do Bengazi, najważniejszego miasta rewolucjonistów. Byłem tam wtedy i ze zdumieniem oglądałem efekty natowskich nalotów: odstrzelone wieże przestarzałych libijskich czołgów, wraki wozów pancernych i zmechanizowanych armat. Pobojowiska wyglądały zaskakująco sterylnie; żadnych lejów po bombach, bo rakiety uderzały dokładnie w pojazdy, tylko zniszczone żelastwo i pojedyncze zwęglone zwłoki – nieszczęśni żołnierze Kaddafiego ginęli w swoich maszynach bez żadnej szansy ucieczki.

Dzięki nalotom, które – co już zupełnie wyjątkowe w historii wojen – były legalne, bo podparte rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ, Bengazi zamieniło się wtedy w bodaj najszczęśliwsze miejsce na ziemi. Codziennie na głównym placu nad Morzem Śródziemnym odbywał się radosny, nabuzowany pozytywną energią festyn rewolucji wolnościowo-muzułmańskiej: kobiety zbiorowo modliły się o zwycięstwo i życie mężczyzn, mężczyźni snuli plany na wspaniałą przyszłość, nastolatki śpiewały rewolucyjny hip-hop.

Wszyscy byli odurzeni wolnością i niespodziewanym ocaleniem. Nikt z uczestników tych festynów, łącznie ze mną, nie podejrzewał, że już kilka miesięcy później ich nadzieje się rozwieją, a życie zamieni się w koszmar bodaj jeszcze gorszy niż za rządów Kaddafiego. Libia na długie lata pogrążyła się w chaosie: państwo jako instytucja przestało istnieć, w poszczególnych miastach i regionach rządzili rewolucyjni watażkowie skłóceni z innymi watażkami.

Czytaj też: Rosyjskie lotnictwo silne tylko na papierze

Fałszywe bezpieczeństwo od ONZ

Najbardziej niesławny przypadek ochrony cywilów podczas wojny to muzułmańskie miasto Srebrenica – jedno z pięciu, które ONZ ogłosiło „strefami bezpieczeństwa” podczas wojny domowej w Bośni. Niestety, za tym ogłoszeniem nie poszła realna siła – np. oddział ONZ składał się z zaledwie 400 żołnierzy wyposażonych jedynie w lekką broń; byli obserwatorami, a nie uczestnikami wydarzeń.

Kiedy wojska bośniackich Serbów pojawiły się w mieście, zapakowały do autobusów kobiety, dzieci i starców, ale aresztowały ok. 8 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców. Zostali oni w następnych dniach rozstrzelani i zakopani w zbiorowych grobach. Powszechnie uważa się, że za tę straszną zbrodnię w jakimś sensie odpowiada społeczność międzynarodowa – gdyby ONZ nie ogłaszał „bezpiecznych stref”, muzułmańscy uchodźcy z całej Bośni nie mieliby fałszywego poczucia bezpieczeństwa (lub choćby nadziei na ochronę) i zapewne nie gromadziliby się latem 1995 r. w Srebrenicy, tylko uciekaliby dalej i w większym rozproszeniu.

Czy opisane powyżej dwa skrajne przypadki mogą być jakąś prognozą dla wojny w Ukrainie? Raczej nie, bo nad Ukrainą nie będzie natowskiego parasola ochronnego – prezydent Joe Biden przy każdej okazji powtarza, że bezpośrednie starcie z Rosjanami mogłoby rozpocząć III wojnę światową, dlatego jest ono wykluczone. Nie będzie również sił pokojowych ONZ, które mogłyby dawać komuś fałszywe (lub prawdziwe) poczucie bezpieczeństwa.

Czytaj też: Cywilizacja nuklearna. Dlaczego Putin straszy bombą?

Rosyjski model zdobywania miast

Jedyną siłą sprawczą w Ukrainie są Rosjanie, którzy w swoich ostatnich dwóch wojnach nie wykazywali się szczególną troską o życie cywilów. Czeczeńska stolica Grozny została niemal zrównana z ziemią – nie metaforycznie, tylko w sensie ścisłym – w oblężeniu i szturmie na miasto na przełomie 1999 i 2000 r. Zginęło, według różnych szacunków, od 5 do 8 tys. mieszkańców. Wprawdzie przed ostatecznym szturmem Rosjanie ogłosili, że otwierają „bezpieczny korytarz” dla cywilów, ale niewielu śmiałków z niego skorzystało. W mieście byli już, oprócz bojowników, głównie ludzie starsi i tak sterroryzowani wielotygodniowymi bombardowaniami, że bali się ruszać z piwnic.

Scenariusz z Groznego Rosjanie udoskonalili w Syrii, gdzie od 2015 r. wspierali wojska prezydenta Baszara Assada. Tam oblężenia były z reguły jeszcze dłuższe. Po kilku tygodniach czy miesiącach bombardowań rosyjscy dowódcy ogłaszali, że otwierają korytarz humanitarny – nie tylko dla cywilów, ale nawet dla bojowników, którzy zdecydują się złożyć broń i wyjechać z miasta. Ludzie byli sterroryzowani bombardowaniami, a bojownicy tak wyczerpani, że najczęściej korzystali z oferty. Dlatego wielkie szturmy jak w Groznym już nie były potrzebne, rosyjskie i syryjskie wojska wchodziły do praktycznie pustego, zrujnowanego miasta. Tak było m.in. w Aleppo w 2016 r.

„Dokładnie tę samą taktykę, czyli terror, bombardowanie osiedli mieszkalnych, szkół, szpitali, stosują w Ukrainie” – twierdzi w rozmowie z portalem „Voice of America” syryjski generał Ahmed Rahal, który obecnie pracuje jako analityk wojskowy w Stambule. „Różnica jest tylko taka, że na Ukrainę patrzy cały zachodni świat, a syryjską wojną domową na Zachodzie mało kto się interesował. To skupienie uwagi mediów i opinii publicznej może sprawić, że skala ataków przeciwko cywilom w Ukrainie będzie mniejsza, niż była u nas”.

Sytuację w Ukrainie komplikuje dodatkowo bałagan panujący w rosyjskiej armii. Pierwsze dwa tygodnie wojny sugerują, że ma ona poważne problemy z logistyką. Niewykluczone, że nie będzie w stanie utworzyć korytarza humanitarnego, nawet jeśli będzie chciała – bo np. dowództwo nie przekaże rozkazów jakimś oddziałom artylerii. Coś takiego miało zapewne miejsce kilka dni temu w Mariupolu, gdzie „korytarz humanitarny” dla cywilów został otwarty, a potem ostrzelany.

Czytaj też: Tydzień dziwnej wojny. Rosyjska ofensywa utknęła

Chirurgiczne ataki Amerykanów w Falludży

Abstrahując od intencji i nieudolności Rosjan, warto zdawać sobie sprawę, że współcześnie nie jest możliwe zajęcie dużego miasta, którego obrońcy są zdeterminowani, bez masakry ludności cywilnej. Z tym wyzwaniem nie poradzili sobie również Amerykanie – mimo ich precyzyjnych bomb i rakiet, które tak fantastycznie sprawdziły się na libijskiej pustyni. Kiedy w 2004 r. żołnierze USA zdobywali Falludżę, 300-tys. miasto opanowane przez irackich rebeliantów, zginęło ok. 1,5 tys. cywilów. Amerykański historyk wojskowości William Head uważał tamtą operację za wielki sukces, kiedy opisywał ją w kwartalniku „Air Power History” w 2013 r. Ale jego opis jest w gruncie rzeczy przerażający:

„Latające fortece AC-130 okazały się ogromnym wsparciem dla piechoty morskiej walczącej na ulicach. Wprawdzie Falludża doświadczyła straszliwych zniszczeń w postaci zbombardowanych domów, meczetów, infrastruktury miejskiej i sklepów, ale – właśnie dzięki precyzyjnym atakom z powietrza – straty materialne były nieporównanie mniejsze niż w Stalingradzie czy wietnamskim Hue. Szacuje się, że z 50 tys. budynków w mieście 7 do 10 tys. zostało zupełnie zniszczonych, a z tych, które jeszcze stały po zdobyciu miasta, około połowa miała poważnie uszkodzenia. (...) Według innych szacunków 40 proc. tkanki miejskiej zostało zniszczone. (...) Falludża często nazywana jest miastem meczetów. Miała ich 133 przed rozpoczęciem walk. Około 60 z nich zostało zniszczonych. Było to wszakże łatwe do przewidzenia, bo jak podaje amerykańska armia, rebelianci wykorzystywali 66 meczetów jako magazyny broni”.

Podkast: Po co Putinowi ta wojna?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną