Rosjanie już wiedzą, że na zwycięstwo nie mają szans. To znaczy na pełne zwycięstwo, w którym cała Ukraina zostałaby przez nich podbita, a w Kijowie mogliby zainstalować rząd sprzyjający Moskwie. Czyli na taką Białoruś bis. Siły rosyjskie się wyczerpują, tracą olbrzymie ilości sprzętu, a także ludzi. Obecnie rosyjskie wojska są ok. 25 km od obrzeży Kijowa po zachodniej stronie i ok. 70 km po wschodniej stronie miasta. Od zachodu stołeczne przedmieścia można ostrzeliwać z wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych BM-27 Uragan o zasięgu 35 km oraz z większych BM-30 Smercz o zasięgu 70 km. Tych ostatnich jest stosunkowo niewiele, ale uragany ma każda armia w sile 1–2 dywizjonów po 18 wyrzutni.
Czytaj też: Na Ukrainie coraz więcej ofiar. Dlaczego giną cywile?
Rosjanie przerzucają wojska na południe
Przerzut wojsk spod Kijowa i Charkowa w rejon Donbasu i Krymu ma dwie konsekwencje. Po pierwsze, znając rosyjskie realia, zajmie to całkiem sporo czasu, zwłaszcza że trzeba do tego zaprząc kolej. A pociągi z rejonów Kijowa czy Charkowa muszą jechać przez Briańsk, Orzeł i Woroneż do Rostowa nad Donem, bo taki jest układ torów. A to już grubo ponad 1 tys. km. Czyli transport jednej brygady zajmie ok. tygodnia, kolejna może się pojawić po 3–5 dniach od pierwszej.
Co prawda nie widzę, co Rosjanie mogliby tam jeszcze zdobyć. Może rozwinąć natarcie na Zaporoże i dalej na Dnipro, a stamtąd przez Pierwomajsk na Czuhujew. Ale to dobrych kilkaset kilometrów, nie wygląda, by