Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Na Ukrainie coraz więcej ofiar. Dlaczego giną cywile?

Zbombardowany blok mieszkalny w Kijowie Zbombardowany blok mieszkalny w Kijowie David Rose / Panos Pictures / Forum
Liczby zabitych, które podają ONZ i rząd w Kijowie, są z pewnością zaniżone. A im dłużej potrwa wojna, tym słabiej będą oddawać rozmiar katastrofy.

„Rozpoczynamy specjalną operację wojskową w Ukrainie” – tych słów użył Władimir Putin rankiem 24 lutego, kiedy ogłaszał swoją decyzję w telewizji. Eufemizm podchwyciły i posłusznie powtarzają wszystkie rosyjskie media – nie ma „wojny”, jest „specjalna operacja wojskowa”. Uważaliśmy wtedy, że to rodzaj kuriozalnej orwellowskiej nowomowy; absurdalne kłamstwo, które ma ukryć dramatyczną wojenną prawdę.

Ale minęły trzy tygodnie i widać wyraźnie, że nie mieliśmy racji. Trzeba zwrócić honor Putinowi. On nie kłamał. Naprawdę wierzył, że rozpoczyna „specjalną operację wojskową”.

Gen. Cieniuch dla „Polityki”: Putin źle ocenił sytuację

Z perspektywy byłego oficera KGB

W jego scenariuszu bombardowania miały sparaliżować ukraińskie państwo, spadochroniarze – zająć kluczowe budynki rządowe i w kilka dni obalić rząd w Kijowie przy biernej postawie społeczeństwa, które – w ocenie Putina – nie jest żadnym odrębnym narodem. Ukraińska armia miała nie stawiać większego oporu – podobnie jak w 2014 r., kiedy niemal bez jednego wystrzału oddała Krym.

Dlaczego Putin uwierzył, że ten śmiały plan się powiedzie? No cóż, wielu analityków na Zachodzie też w to wierzyło. A Putin, choć od 22 lat rządzi Rosją, ciągle ocenia otaczającą rzeczywistość z perspektywy byłego oficera KGB. Całe jego życie to specjalne operacje, w większości przypadków udane.

W 1968 r., kiedy był licealistą, Związek Radziecki przeprowadził specjalną operację wojskową w Czechosłowacji. Nie doszło do żadnych walk z czechosłowacką armią; żołnierze Układu Warszawskiego samą obecnością na ulicach zmusili buntowników do uległości. W 1979 r. KGB przeprowadziła udaną specjalną operację w Kabulu – zorganizowała zamach stanu i na czele nowego rządu osadziła swojego protegowanego Babraka Karmala (dopiero w następnych latach, kiedy Związek Radziecki wysłał żołnierzy, żeby chronili gabinet Karmala, sprawy zaczęły się komplikować).

Czytaj też: Wojna się przybliżyła. NATO będzie musiało się bronić?

Operacje specjalne Putina

Kiedy w 1999 r. Putin został premierem, przeprowadził „operację antyterrorystyczną” w Czeczenii. W podręcznikach czytamy, że była to brutalna wojna, a Grozny, stolica zbuntowanego regionu, została zrównana z ziemią. Ale jeśli wziąć pod uwagę skalę, była to niewielka relatywnie operacja wojskowa – Grozny oblegało i szturmowało zaledwie 25 tys. żołnierzy.

Podobnie ze wszystkimi późniejszymi wojnami Putina – były to względnie niewielkie operacje przeciwko słabym, malutkim przeciwnikom. Gruzja zaatakowana w 2008 r. miała pod bronią zaledwie 10 tys. żołnierzy. Rosyjska interwencja w Syrii uratowała tamtejszą dyktaturę, ale Putin wysłał jej na pomoc tylko kilka tysięcy żołnierzy, głównie pilotów i artylerzystów. Ich przeciwnikami nie byli nawet zawodowi żołnierze, tylko słabo uzbrojeni rebelianci.

Dlatego, choć na papierze rosyjscy żołnierze wydają się doświadczeni i utwardzeni w boju, to w rzeczywistości nigdy dotąd nie walczyli w prawdziwej wojnie. Obecni generałowie nigdy nie mierzyli się z wyzwaniem logistycznym, jakim jest zaopatrzenie i wysłanie do walki prawie 200 tys. żołnierzy. Byli przygotowani na specjalną operację, ale nie na wojnę.

Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?

Nie docenili przeciwnika

Co gorsza, Putin i jego generałowie nie docenili przeciwnika. Nie chodzi tylko o determinację Ukraińców, ale również ich poziom wyszkolenia. Od 2014 r. trwa wojna z separatystami w Donbasie – wprawdzie mało intensywna, ale jednak wojna. Była poligonem dla setek tysięcy ukraińskich poborowych, którzy przez ostatnie osiem lat służyli w wojsku, a potem przeszli do rezerwy.

Teraz są realnym wsparciem dla regularnej armii. Kiedy dostają kałasznikowy i zachodnie wyrzutnie rakiet przeciwczołgowych, to z reguły wiedzą, co z nimi robić. Potwierdzają to zdjęcia, które można obejrzeć np. na Twitterze – już ponad 1,5 tys. rosyjskich czołgów, wozów pancernych, ruchomych wyrzutni, ciężarówek i innych pojazdów zostało zniszczonych lub przejętych przez Ukraińców.

Czytaj też: Wojna na wyczerpanie. Czy Ukraina ma szanse?

Nadchodzi katastrofa humanitarna

Już po pierwszym tygodniu wojny mówiło się, że Putin nie ma szans zainstalować w Kijowie marionetkowego rządu ani tym bardziej przyłączyć Ukrainy albo jej wschodniej połowy do Rosji. Po prostu Ukraińcy jako naród się nie podporządkują, nawet jeśli zostaną pokonani militarnie. Teraz, po trzech tygodniach, niektórzy zaczynają nawet powątpiewać, czy Rosjanie są w ogóle w stanie wygrać militarnie, w szczególności zdobyć Kijów.

Długa, wielomiesięczna wojna stała się całkiem prawdopodobna.

I oznaczać będzie humanitarną katastrofę, jakiej w Europie nie spodziewaliśmy się już nigdy oglądać. Bo rosyjska armia – nawet jeśli okaże się zbyt słaba, żeby zwyciężyć – jest z pewnością wystarczająco mocna, żeby zniszczyć Ukrainę i pogrzebać dziesiątki tysięcy jej obywateli. Pocisków nie zabraknie, tak jak nie zabrakło w Groznym czy w syryjskim Aleppo.

Czytaj też: Ataki z morza i z powietrza. Czy pilot widział napis „dzieci”

Zaniżona liczba ofiar

ONZ podaje, że na 16 marca potwierdzono 790 cywilów zabitych na Ukrainie. Niestety, rzeczywista liczba jest z pewnością znacznie większa, a z biegiem czasu statystyki będą coraz bardziej zaniżone. Z kilku powodów.

Po pierwsze, na wojnie panuje chaos i nikt nie jest w stanie zebrać pełnych danych. Każda liczba jest de facto zgadywanką. W irackiej Bakubie, gdzie przez cały 2005 r. trwały walki z rebeliantami, iraccy policjanci i wspierający ich Amerykanie, u których mieszkałem, nie mieli pojęcia, co dzieje się w sąsiedniej dzielnicy, nie mówiąc już o całym mieście.

Po drugie, kiedy okazało się, że „specjalna operacja w Ukrainie” nie wypaliła, Rosjanie najwyraźniej przechodzą do planu B, który wdrażali w Syrii jako plan A. Czyli do oblegania miast i metodycznego ich ostrzeliwania. Nie są to bombardowania na skalę II wojny światowej – jak w Stalingradzie czy Dreźnie – ale wystarczające, żeby zabić kilka, kilkanaście osób dziennie i tym sposobem nieustannie terroryzować mieszkańców. Aż wreszcie, wycieńczeni fizycznie i psychicznie, skapitulują. Tak było w Aleppo, do którego Rosjanie i ich lokalni sojusznicy wchodzili praktycznie bez walki.

Ten scenariusz jest obecnie powtarzany w Mariupolu na południu Ukrainy.

Czytaj też: W Rosji dzieje się coś dziwnego

Coraz mniej precyzyjne ataki

Po trzecie, im dłużej potrwa wojna, tym mniej rosyjscy żołnierze będą mieć precyzyjnych rakiet i bomb. I tym częściej będą sięgać po najtańsze pociski, co jeszcze zwiększy ryzyko dla cywilów. Trzeba pamiętać, że Rosja, choć uważa się za globalnego rywala Ameryki, ma dochód narodowy o 25 proc. mniejszy niż stan Teksas (i 14 razy mniejszy niż cała Ameryka). Putina nie stać na drogie wojny.

Po czwarte wreszcie, zabici od kul i pocisków to tylko część ofiar długich wojen.

Szacuje się, że w Iraku zginęło od 120 do 200 tys. ludzi (dolną granicę podają tajne raporty armii USA ujawnione przez Wikileaks, górną – organizacja IraqBodyCount, zliczająca ofiary na podstawie informacji z lokalnych mediów, komunikatów wojskowych, rządowych itp.). W rzeczywistości ofiar było znacznie więcej – to ci, którzy umarli, bo nie mieli antybiotyku, bo szpital był zamknięty, woda z wodociągu brudna itp. Były to tzw. nadprogramowe zgony. Można je policzyć dopiero po wojnie; trzeba porównać śmiertelność w skali kraju przed wojną i w czasie wojny. Dopiero odejmując drugą liczbę od pierwszej, otrzymamy prawdziwy obraz katastrofy. Jak wyliczyli badacze z brytyjskiego magazynu „Lancet”, w Iraku w latach 2003–10 nadprogramowa śmiertelność wyniosła 600 tys.

Czytaj też: Pucz albo rewolucja. Czy da się położyć kres rządom Putina?

Nie tylko na wojnie

Tak skrajne niedoszacowanie „kosztów ludzkich” dotyczy nie tylko wojen, ale wszelkich przeciągających się sytuacji kryzysowych. Weźmy choćby obecną pandemię: bezpośrednio na covid-19 zmarło na całym świecie 6 mln ludzi, ale nadprogramowe zgony od początku 2020 r. to 20 mln (dane zebrał tygodnik „The Economist”). Czyli 14 mln ludzi umarło, bo służba zdrowia była tak przeciążona walką z covidem, że zaniedbała pozostałych pacjentów.

Dla przykładu w Polsce na koronawirusa zmarło 108 tys. ludzi, ale nadprogramowa śmiertelność wynosi 290 tys., co oznacza, że 182 tys. Polaków to „pośrednie” ofiary covidu. Niemiecka służba zdrowia poradziła sobie dużo lepiej – na covid zmarło 120 tys. Niemców, a „pośrednie” ofiary to następnych 120 tys. Z dużych krajów najgorzej jest w Rosji, gdzie na covid zmarło 320 tys. ludzi, ale nadprogramowa śmiertelność w ostatnich dwóch latach to aż 1,1 mln.

Podkast „Polityki”: Po co Putinowi ta wojna?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Gra w Zielony Ład. W tym gorącym sporze najbardziej szkodzi tępa propaganda

To dziś najważniejszy i najbardziej emocjonalny unijny spór, w którym argumenty rzeczowe mieszają się z dezinformacją i tępą propagandą.

Edwin Bendyk
07.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną