„Rozpoczynamy specjalną operację wojskową w Ukrainie” – tych słów użył Władimir Putin rankiem 24 lutego, kiedy ogłaszał swoją decyzję w telewizji. Eufemizm podchwyciły i posłusznie powtarzają wszystkie rosyjskie media – nie ma „wojny”, jest „specjalna operacja wojskowa”. Uważaliśmy wtedy, że to rodzaj kuriozalnej orwellowskiej nowomowy; absurdalne kłamstwo, które ma ukryć dramatyczną wojenną prawdę.
Ale minęły trzy tygodnie i widać wyraźnie, że nie mieliśmy racji. Trzeba zwrócić honor Putinowi. On nie kłamał. Naprawdę wierzył, że rozpoczyna „specjalną operację wojskową”.
Gen. Cieniuch dla „Polityki”: Putin źle ocenił sytuację
Z perspektywy byłego oficera KGB
W jego scenariuszu bombardowania miały sparaliżować ukraińskie państwo, spadochroniarze – zająć kluczowe budynki rządowe i w kilka dni obalić rząd w Kijowie przy biernej postawie społeczeństwa, które – w ocenie Putina – nie jest żadnym odrębnym narodem. Ukraińska armia miała nie stawiać większego oporu – podobnie jak w 2014 r., kiedy niemal bez jednego wystrzału oddała Krym.
Dlaczego Putin uwierzył, że ten śmiały plan się powiedzie? No cóż, wielu analityków na Zachodzie też w to wierzyło. A Putin, choć od 22 lat rządzi Rosją, ciągle ocenia otaczającą rzeczywistość z perspektywy byłego oficera KGB. Całe jego życie to specjalne operacje, w większości przypadków udane.
W 1968 r., kiedy był licealistą, Związek Radziecki przeprowadził specjalną operację wojskową w Czechosłowacji.