Świat

Nikt Putina obalać nie zamierza. Nerwowe reakcje na słowa Bidena

Prezydent USA Joe Biden na Zamku Królewskim w Warszawie, 26 marca 2022 r. Prezydent USA Joe Biden na Zamku Królewskim w Warszawie, 26 marca 2022 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Na Zamku Królewskim w Warszawie prezydent USA dał upust swojemu gniewowi, stwierdzając, że Putin nie może dalej sprawować władzy. W europejskich stolicach te słowa nie zostały przyjęte najlepiej.

Echo słów Bidena nie rozeszło się jeszcze dobrze po pl. Zamkowym, a eksperci ds. dyplomacji i wizerunku publicznego już zastanawiają się nad skutkami tej konkretnej frazy. Dementi służb prasowych Białego Domu pojawiło się w sieci niemal natychmiast, najpierw jako nieoficjalny komentarz, potem formalne wyjaśnienie. Amerykanie tłumaczyli, że prezydent nie miał na myśli zmiany władzy w Rosji lub inspiracji przewrotu, a jedynie wyraził nadzieję, że Putin nie będzie już próbował sprawować kontroli nad losem innych suwerennych państw w tej części świata.

Biden. Przywódca z innej epoki

Mleko się jednak rozlało, zwłaszcza że tłumaczenie nie było ani zgrabne, ani specjalnie sensowne. W dodatku z Bidenem do Warszawy nie przyjechała Jen Psaki, jego rzeczniczka prasowa, aktualnie chora na koronawirusa. W działaniach Amerykanów przez kilkadziesiąt minut widać było mieszankę konsternacji i popłochu. Z jednej strony Biden wyszedł poza scenariusz, dał się ponieść emocjom, wypowiedział słowa odebrane jako eskalujące. Ale i nie zrobił nic, czego jego ekipa nie mogła się choć trochę spodziewać.

To mimo wszystko prezydent trochę z poprzedniej epoki, pamiętający warunki zimnowojennej dyplomacji. W wojsku służył i on, i jego syn, ma inne doświadczenia niż poprzednicy – Obama i przede wszystkim Trump. Do tego dodać należy głęboki sceptycyzm wobec Rosji i samego Putina. Doskonale opisał to w swojej ostatniej prezydenckiej książce „Peril” amerykański reporter Bob Woodward. Ujawnił, że już w czasach wiceprezydenckich Biden ostrzegał Obamę przed resetem z Rosją, a Putina uznawał za nieobliczalnego dyktatora i mordercę.

Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?

Brytyjczycy nie chcą iść na noże

Fakt, że słowa wypowiedziane w Warszawie zostały natychmiast podchwycone przez Kreml, nie dziwi absolutnie nikogo. Nie zostały jednak też najlepiej przyjęte w Europie Zachodniej. Sporo krytyki pod adresem Bidena wylało się w Wielkiej Brytanii. Minister edukacji Nadhim Zahawi stwierdził, że ewentualne obalenie Putina „jest wyłącznie w gestii rosyjskich obywateli”. Jak dodał, „Rosjanie doskonale poradziliby sobie” pod rządami kogoś, kto ceni wartości demokratyczne, wsłuchałby się w ich głos i życzenia. Nie zdecydował się jednak bezpośrednio skrytykować Bidena – w przeciwieństwie do niektórych szeregowych polityków rządzącej Partii Konserwatywnej. Tobias Ellwood, szef parlamentarnej komisji obrony, potępił deklarację amerykańskiego prezydenta. Jego zdaniem Putin stanie się teraz jeszcze bardziej agresywny i zacietrzewiony w swoich działaniach.

Nie wszyscy na Wyspach podzielają ten krytyczny pogląd, a różnice w ocenie Bidena to kolejny dowód na podejrzewany od dawna przez prasę i ekspertów podział w brytyjskim rządzie w sprawie wojny w Ukrainie. Z jednej strony są jastrzębie, jak szefowa dyplomacji Liz Truss, wręcz zachęcająca brytyjskich ochotników do wyjazdu na front. Zdecydowaną politykę wobec Rosji od początku chciał też prowadzić Boris Johnson, zapewniając Ukraińcom dostawy sprzętu i mobilizując marynarkę do działań na wschodzie Morza Śródziemnego. Z drugiej strony widać, że nie wszyscy torysi chcą z Putinem iść na noże. To każe sądzić, że jakieś obawy wobec skutków twardej strategii jednak w Londynie wciąż istnieją.

Czytaj też: Pucz albo rewolucja. Czy da się położyć kres rządom Putina?

Macron stawia na dialog

Najbardziej wyrazista krytyka pod adresem Bidena popłynęła z Paryża, a prezydent Emmanuel Macron wyraził niepokój już w niedzielę. W rozmowie z telewizją France-3 stwierdził, że Zachód, wypowiadając się o Rosji, powinien „trzymać się faktów” i „robić wszystko, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli”. Podpierał się własnymi wysiłkami dyplomatycznymi. Przypomniał, że on akurat wciąż z Putinem rozmawia (co Biały Dom kategorycznie wyklucza), próbując doprowadzić do pokojowego zakończenia konfliktu. Nowa inicjatywa Macrona to korytarz humanitarny do Mariupola, który oprócz Paryża miałyby zapewniać rządy w Atenach i Ankarze. Francuski prezydent był aż nad wyraz konkretny, mówiąc, że on „takich słów” jak Biden by nie użył.

Jego krytykę należy wpisać w kontekst francuskiej polityki: wewnętrznej i zagranicznej. Macron od początku wojny próbuje wybić się na przywódcę Europy – mimo że efekty jego rozmów z Putinem są mizerne, a eksperci podkreślają, że dialog z prezydentem Rosji nie ma sensu, trzeba celować gdzie indziej, dyskutować z urzędnikami niższego szczebla.

Korytarz humanitarny przy współpracy z Grecją to z kolei element francuskiej strategii na Morzu Śródziemnym. Ateny kupują od Paryża mnóstwo sprzętu wojskowego, kraje blisko współpracują w kwestiach strategicznych, Grecja popiera też francuski projekt powołania unijnych struktur militarnych. Wciągnięcie jej jako partnera do tak ważnej i prestiżowej inicjatywy dyplomatycznej byłoby nobilitacją i zacieśnieniem tych więzów. Nie można też zapomnieć o wyborach prezydenckich, które we Francji odbędą się za miesiąc. Macron zrobi wszystko, żeby wybić się na niezależność w globalnej polityce – a Biden stworzył mu idealną okazję.

Czytaj też: Wojna w Ukrainie. Czy ONZ jest jeszcze do czegoś potrzebna?

Unia rozumie, ale działa inaczej

Nerwowo po słowach Bidena zrobiło się też w Brukseli. Amerykański dziennik „Wall Street Journal”, powołując się na anonimowego dyplomatę wysokiego szczebla, stwierdza, że „na pokojowe rozwiązanie konfliktu w najbliższych dniach, a nawet tygodniach nie ma co liczyć”. Informator nie precyzuje, czy opinia ta jest pochodną warszawskiego przemówienia, ale i ono z pewnością nie pomogło. Uspokajać swoich partnerów musiała też Julianna Smith, reprezentująca USA na forum NATO. Zapewniała w niedzielę, że wypowiedzi Bidena były „naturalną ludzką reakcją” na historie, które usłyszał w Warszawie. Zaraz potem dodała na antenie CNN, że „USA nie mają jakichkolwiek planów zmiany władzy w Rosji, kropka”. W podobnym tonie wypowiadał się szef unijnej dyplomacji Josep Borrell, który podkreślił, że „zrozumiał przekaz Białego Domu”, ale „Unia nie będzie próbować obalić Putina, tylko zakończyć wojnę na Ukrainie”.

Większość Europy, choć prawidłowo odczytała intencje Bidena i zapewne w mniejszym lub większym stopniu się z nim zgadza, zdecydowała się potępić ostrą deklarację prezydenta. Przynajmniej w warstwie symbolicznej. Ostrożne, lekko krytyczne komentarze pojawiły się m.in. we włoskich dziennikach „La Repubblica” i „Corriere della Sera”, hiszpańskim „El País” i niemieckim „Suddeustche Zeitung”. Na Starym Kontynencie dominuje bowiem przekonanie, że to Europa poniesie koszty eskalacji konfliktu: energetyczne, finansowe, polityczne. Z drugiej strony europejscy przywódcy zdają się wreszcie rozumieć, że przez ostatnie dwie dekady popełnili sporo błędów, próbując Putina cywilizować za pomocą powiązań gospodarczych. Twardej linii chcą więc pewnie wszyscy. Nie każdy jednak ma w interesie nakreślać ją publicznie – tak jak w Warszawie zrobił to Joe Biden.

Czytaj też: Putin ma plan i go realizuje. Nie chodzi wcale o zdobycie Kijowa

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną