„Moskwa” zatonęła. Wielki krążownik rakietowy, jeden z symboli rosyjskiej potęgi militarnej, spoczął na dnie Morza Czarnego po nieudanych próbach uratowania okrętu, trafionego najpewniej ukraińskimi pociskami manewrującymi. Dysponujący teoretycznie przytłaczającą siłą ognia okręt nie był w stanie obronić się przed uderzeniem dwóch relatywnie niewielkich pocisków ani przetrwać skutków ataku.
Czytaj też: „Moskwa” na dnie. To coś absolutnie niesamowitego
Przegrywa z zachodnią technologią i ukraińskim sprytem
Flagowa jednostka Floty Czarnomorskiej zatonęła dokładnie w 110. rocznicę tragedii Titanica, który był symbolem i dumą innej potęgi. O „Moskwie” nikt wprawdzie nie mówił, że jest niezatapialna, ale nikt tego nie brał pod uwagę. Po raz kolejny w czasie rozpętanej przez siebie wojny Rosja została bardzo boleśnie ugodzona wskutek własnej pychy, lekceważenia przeciwnika, łamania podstawowych reguł użycia dużych okrętów na morzu oraz technologicznego zapóźnienia rzekomo potężnych sił.
Rosja pokazała w tej wojnie bardzo niewiele broni rzeczywiście zaawansowanej, a gdy już to zrobiła, nie można powiedzieć, by broń ta wykazała się nadzwyczajną skutecznością. Przeciwnie, nawet to, co zwykliśmy uważać za najnowocześniejsze w siłach zbrojnych Rosji, przegrywa z technologią zachodnią i ukraińskim sprytem.
Zwierzchnicy rosyjskiej armii ponad dekadę temu postawili sobie za cel jej gruntowną modernizację, zakładając osiągnięcie wskaźnika 70 proc. nowoczesnego sprzętu i uzbrojenia właśnie teraz, w trzeciej dekadzie XXI w. Owa nowoczesność nie została nigdy dokładnie zdefiniowana, nikt nie wskazał żadnych punktów odniesienia dla jej oceny, co pozwoliło na propagandową manipulację tym hasłem, włącznie z deklaracją, że cel został osiągnięty (a w niektórych rodzajach wojsk, np.