Niepokojąco rozwija się sytuacja w Naddniestrzu, nieuznawanej republice będącej częścią Mołdawii. Doszło tam m.in. do zniszczenia masztów transmitujących sygnał rosyjskich stacji radiowych i ostrzału z granatników siedziby MSW. Nie było ofiar, maszty zmieniły się w sterty złomu, z budynku malowanego ministerstwa wyleciały szyby i doszło do pożaru. Wywiad ukraiński utrzymuje, że to efekt rosyjskich prowokacji, podobne incydenty mogą zostać wykorzystane jako szykowanie pretekstu do inwazji, tym razem na Mołdawię – ostrzega przed takim scenariuszem prezydent Wołodymyr Zełenski.
Skierowanie się ku Naddniestrzu w ramach podboju południa Ukrainy ma być także nowym celem kolejnego etapu tzw. operacji specjalnej prowadzonej przez Rosję. Zapowiedział go gen. Rustam Minnekajew, nie byle kto, bo zastępca dowódcy centralnego okręgu wojskowego, czyli struktury odpowiedzialnej za kwestie militarne od Wołgi po Jakucję.
Czytaj też: Czy Ukraina wystarczy Putinowi?
Naddniestrze na Rosjan nie czeka
Kolejki na przejściach granicznych mają wskazywać, że mieszkańcy Naddniestrza wolą się nie przekonywać, czy i kiedy te prognozy się zrealizują. Według m.in. ukraińskich mediów na wszelki wypadek ludność już wyjeżdża za Dniestr, na terytorium kontrolowane przez mołdawskie władze konstytucyjne. Z kolei władze w Tyraspolu dementują te informacje i twierdzą, że ruch na granicy to efekt powrotów po świętach wielkanocnych. Ogłosiły jednak alarm terrorystyczny i – to rzecz symboliczna i znacząca – odwołały coroczną paradę z okazji dnia zwycięstwa, obchodzonego tak jak w Rosji 9 maja.