Niepokojąco rozwija się sytuacja w Naddniestrzu, nieuznawanej republice będącej częścią Mołdawii. Doszło tam m.in. do zniszczenia masztów transmitujących sygnał rosyjskich stacji radiowych i ostrzału z granatników siedziby MSW. Nie było ofiar, maszty zmieniły się w sterty złomu, z budynku malowanego ministerstwa wyleciały szyby i doszło do pożaru. Wywiad ukraiński utrzymuje, że to efekt rosyjskich prowokacji, podobne incydenty mogą zostać wykorzystane jako szykowanie pretekstu do inwazji, tym razem na Mołdawię – ostrzega przed takim scenariuszem prezydent Wołodymyr Zełenski.
Skierowanie się ku Naddniestrzu w ramach podboju południa Ukrainy ma być także nowym celem kolejnego etapu tzw. operacji specjalnej prowadzonej przez Rosję. Zapowiedział go gen. Rustam Minnekajew, nie byle kto, bo zastępca dowódcy centralnego okręgu wojskowego, czyli struktury odpowiedzialnej za kwestie militarne od Wołgi po Jakucję.
Czytaj też: Czy Ukraina wystarczy Putinowi?
Naddniestrze na Rosjan nie czeka
Kolejki na przejściach granicznych mają wskazywać, że mieszkańcy Naddniestrza wolą się nie przekonywać, czy i kiedy te prognozy się zrealizują. Według m.in. ukraińskich mediów na wszelki wypadek ludność już wyjeżdża za Dniestr, na terytorium kontrolowane przez mołdawskie władze konstytucyjne. Z kolei władze w Tyraspolu dementują te informacje i twierdzą, że ruch na granicy to efekt powrotów po świętach wielkanocnych. Ogłosiły jednak alarm terrorystyczny i – to rzecz symboliczna i znacząca – odwołały coroczną paradę z okazji dnia zwycięstwa, obchodzonego tak jak w Rosji 9 maja.
Naddniestrze jest dzieckiem rozpadu ZSRR, trzy dekady temu rosyjska interwencja pomogła z niepodległej Mołdawii wykroić separatystyczną, przeważnie rosyjskojęzyczną republikę, wąską kiszkę wciśniętą między Dniestr i Ukrainę. Według miejscowych danych Naddniestrze ma niecałe pół miliona mieszkańców. Rosja utrzymuje tam także 1,5–2 tys. żołnierzy mających być gwarancją, że Mołdawii nie przyjdzie do głowy odbijanie zbuntowanego regionu. Są jeszcze duże magazyny amunicji, które rosyjskie wojska zwiozły po wycofaniu się z Europy Środkowej.
Czytaj też: Oleje się rozlały. Światu przez wojnę Putina grozi głód
Bez „Moskwy” to się nie uda
Zapowiedzi relacjonowane przez generała to jedno, a możliwość ich realizacji to inna historia. Obecnie wojska rosyjskie walczące pod Mikołajowem mają do Naddniestrza w najlepszym wypadku 150 km. Ostatnio tempo podboju spadło, front na południu się ustabilizował. Przelot jednostek powietrznodesantowych – w wersji ukraińskiej znacząco przetrzebionych – byłby wybitnie ryzykowny, skoro Rosja nie kontroluje przestrzeni powietrznej nad tą częścią Ukrainy. Wypad lądowy na taką odległość teraz także wygląda na ekstrawagancję, wiązałby duże siły, wymagał przygotowań logistycznych i pogodzenia się z dużymi stratami.
Nie ma jak przeprowadzić ofensywy ku Naddniestrzu bez przejścia przez portową Odessę lub w jej okolicy. Koncepcja ewentualnego ataku na miasto z morza pewnie się zmieniła po spektakularnym zatopieniu krążownika „Moskwa”. Jeśli do połączenia z Naddniestrzem miałoby dojść inaczej, to w wyniku żmudnej i pewnie długotrwałej operacji. Według specjalistów w obecnych warunkach odpada także wyprowadzenie ataku przez zachodnią granicę Ukrainy. Z drugiej strony podgrzewanie temperatury wokół republiki absorbuje dowództwo ukraińskiej armii.
Czytaj też: Polityczny thriller. Najdziwniejszy tydzień w historii Mołdawii
Narracja Rosji się nie klei
Gen. Minnekajew dodał, że w republice „odnotowuje się” ataki na ludność rosyjskojęzyczną. Zaraz po ukazaniu się tych rewelacji eksperci z refleksem zwrócili uwagę, że jeśli faktycznie dochodzi do ucisku, to odpowiedzialność spada na Rosję, która republikę stworzyła, utrzymuje ją i jej broni. Niemniej opowieść o cierpiącej w Naddniestrzu ludności rosyjskojęzycznej, której Kreml jest rutynowym obrońcą, wymierzona jest ewidentnie w Mołdawię. Nie ma znaczenia, że niewiele się tu klei, narracja potrzebna jest rosyjskiej propagandzie, która własnym obywatelom będzie uzasadniała ewentualną potrzebę operacji specjalnej – tym razem w Mołdawii.
Jej prozachodnie władze mają deklarowane wsparcie m.in. Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, niemniej same opowiadają się za wojskową neutralnością, chciałyby za to przyspieszonego członkostwa w UE, o które zwróciły się w marcu. Ma to być parasol ochronny przed wchłonięciem lub podporządkowaniem Rosji.
Eksperci śledzący mołdawską politykę zwracają jednak uwagę, że Mołdawia ma inklinację do wyboru władz zorientowanych prozachodnio i wymiany ich przy okazji kolejnego głosowania na prorosyjską opozycję. Podziały te widać także w sondażach ośrodka IMAS. 43,6 proc. zapytanych Mołdawian uważa, że winę za wywołanie wojny w Ukrainie ponoszą Wołodymyr Zełenski, NATO i Unia. I tylko 41,6 proc. odpowiedzialność przypisuje putinowskiej Rosji.
Paweł Kowal: Imperium do rozbiórki. Putina trzeba osłabić już teraz