Trzeba mieć na uwadze, że uparci do bólu Rosjanie będą walić głową w mur, aż popęka, i wcale ich nie przeraża, że się przy tym potłuką. W sumie to samo robili w czasie wojny zimowej – pół roku leźli w fińskie zasadzki i wykrwawiali się na umocnieniach, ale w końcu przesunęli granicę na północ od ówczesnego Leningradu. Wymęczyli, nie liczyli się ze stratami, utrudzili, przemogli. Tak też przebiega potężna ofensywa w Donbasie; posuwają się to tu, to tam, o kilometr, czasem o dwa, a tam, gdzie utknęli na dobre, niezmordowanie tłucze artyleria, ponawiając bezowocne ataki, wyczerpując głównie siebie, ale obrońców niestety też.
Pozostaje nadzieja, że Ukraińcy wytrzymają ten nieustanny nacisk, pojawią się nowe jednostki z zachodnim uzbrojeniem i zaczną spychać Rosjan poza swoje terytorium. Czekam na to z niecierpliwością i pewnym niepokojem, bo to mimo wszystko ciężkie zmagania. Dziś jest to starcie siły woli, wytrzymałości i żołnierskiego charakteru.
Czytaj też: Rosyjska niemoc. Trumny na kołach i nieszyfrowane rozmowy
Rosjanie jacyś mało mobilni
W Donbasie Rosjanie chwilowo nie są w stanie posunąć się ani krok naprzód. Utknęli, ugrzęźli, wytracili siły. Tak to jest, gdy zamiast „czystego” przełamania, wyjścia w przestrzeń operacyjną i głębokiego włamania na dalekie zaplecze przeciwnika, jak słynny rajd Pattona do Paryża w sierpniu 1944, wojska wgryzają się na 1–2 km dziennie. A przecież broniący się wyryją tu dziesiątki kilometrów transzei, postawią pola minowe, ziemianki, umocnione pozycje ogniowe... I pozwolą atakującym szturmować ten doskonale przygotowany teren, zawalając przedpole sterami trupów, mnóstwem płonących czołgów i transporterów. Jeśli czystego przełamania nie ma, trzeba błyskawicznie przerzucić wojska na inny kierunek i wykonać zaskakujące uderzenie tam, gdzie nie ma obrony.
Problem w tym, że Rosjanie są jacyś mało mobilni. Szybki przerzut sił nie bardzo im wychodzi – nie dlatego, że pojazdy są powolne. „Bronia kriepka i tanki naszi bystry. I naszi ludi mużestwa połny. W stroju stojat ruskije tankisty – swojej wielikoj rodiny syny” – stoi w marszu czołgistów. Czyli: „Pancerz silny i czołgi nasze szybkie. I nasi ludzie odważni. W służbie stają rosyjscy czołgiści – swojej wielkiej ojczyzny synowie”. Skoro czołgi szybkie, to i przemieszczać się powinny szybko. Ale nie wychodzi – zapewne z powodu bałaganu organizacyjnego i nie do końca sprawnej logistyki, mimo że się nieco poprawiła.
Ostatnio główny wysiłek uderzenia od północy Rosjanie przenieśli spod Iziumu pod Liman, czyli nieco dalej na wschód. Działa tu 90. Witebsko-Nowogrodzka Dywizja Pancerna Gwardii włączona w skład 41. armii. Dwa razy usiłowała przeprawić się przez Doniec. O pierwszym razie pisałem wczoraj, a dziś okazało się, że podjęto nową próbę, tym razem jeszcze dalej na wschód od Limana, pod Biłohoriwką. I wszystko rozegrało się według tego samego scenariusza – Rosjanie uchwycili przyczółek, ustawili most pontonowy i zaczęli przeprawiać siły. Ukraińska artyleria zatopiła most, a kontratak zniszczył pododdziały izolowane na południowym brzegu Dońca. Rzek też jakoś Rosjanie nie umieją forsować.
Ukraińcy kontratakują też pod Charkowem, natarcie na zachód od Dońca dotarło na 10–15 km od rosyjskiej granicy. Wczoraj wyzwolono osiem wsi i miasteczek, w tym Bajrak i Rubiżne (nie to Rubiżne, o które toczą się ciężkie walki pod Siewierodonieckiem).
Czytaj też: Żelazem i mięsem. Chaos i okrucieństwo rosyjskiej armii
Parada przegranych w Moskwie
Obejrzałem paradę zwycięstwa w Moskwie 9 maja i nadziwić się nie mogę. Nie pokazano nic, czego byśmy już nie znali. Ale najbardziej uderzająca była słaba reprezentacja artylerii. Przez plac Czerwony przejechało standardowe działo samobieżne 2S19 Msta-S. Weszło do uzbrojenia w 1988 r. Większość tych pojazdów nie była modernizowana, wszystkie wcześniej dostarczone wozy są w pierwotnej postaci. Działo ma donośność 24,5 km i strzela pociskami niekierowanymi, z wyjątkiem nielicznych pocisków Krasnopol, które można naprowadzać na cel podświetleniem laserowym. W pobliżu musi być jednak obserwator z podświetlaczem. Dla odmiany Ukraina odebrała właśnie wraz z działami holowanymi M777 nowoczesne pociski Excalibur o donośności do 40 km, kierowane GPS. Wystarczy ustawić na pocisku współrzędne, a po wystrzeleniu Excalibur trafia w punkt z dokładnością do 4 m. Przy 22 kg materiału RDX silniejszego od trotylu te 4 m robią niewielką różnicę.
I tak po placu Czerwonym jadą prawie 35-letnie działa samobieżne, demonstrując siłę, a tymczasem część jednostek używa jeszcze starszych haubic 2S3 Akacja (w uzbrojeniu od 1971 r.). Łezka w oku się kręci, te działa mają już ponad pół wieku… Wspomniana 90. dywizja ma takie w swoim 400. Transsylwańskim Pułku Artylerii. Przez blisko 35 lat Rosjanie mimo redukcji wojska nie zdołali wymienić wszystkich haubic na 2S19 Msta-S? Cóż, historia dała im za mało czasu... To tym dziwniejsze, że już w 2015 r. pokazano na defiladzie nowe działo 2S35 Koalicja-SW o donośności 40 km. Tyle że skończyło się na 12 sztukach, a cały program nadal się ślimaczy.
To nie wszystko. W zwalczaniu artylerii przeciwnika współpracuje radar artyleryjski 1L219 Zoopark 1. Wykrywa wrogie pozycje, śledząc pociski, i automatycznie przekazuje dane do dział 2S19 Msta. Tu jednak dochodzi do zacięcia. Systemy wymiany danych na Zooparku i Msta nie są kompatybilne. W wozie dowodzenia musi siedzieć żołnierz, który odczytuje dane z ekranu i podaje je przez radio do obsług dział, które wprowadzają je ręcznie. Jaką łapówę trzeba wziąć, by wyposażyć poddziały artylerii w radary kierowania ogniem niezdolne podać danych do haubic z powodu różnych systemów?
Czytaj też: Dzieci jako żywe tarcze na Ukrainie. Horror i wstyd
Rosja na starym sprzęcie
Skąd ta niemoc, dlaczego przemysł Rosji nie potrafi dostarczyć wojskom nowoczesnego uzbrojenia? W Związku Sowieckim było całkiem inaczej. Pamiętam swojego Su-22, w latach 80. naprawdę cudo. System kierowania ogniem opierał się na cyfrowym komputerze balistycznym z dalmierzem laserowym i miał mnóstwo różnych zakresów pracy. Wszystko działało znakomicie, bomby na różne sposoby można było zrzucać z zadziwiającą dokładnością, bo za każdym razem na celowniku wyświetlał się krzyż wskazujący miejsce ich upadku dla danej prędkości, wysokości, kąta nurkowania, wiatru, balistyki bomby… To była cyfrowa technika z przełomu lat 70.i 80., a hulała jak złoto.
I właśnie w latach 80. pojawiło się ostatnie pokolenie całkiem przyzwoitego rosyjskiego uzbrojenia, samoloty Su-27 i MiG-29, wyrzutnie rakiet SM-30 Smercz wcale nie gorsze od amerykańskich M227 MLRS, system przeciwlotniczy S-300PMU Faworit, przenośne rakiety Igła i wiele innych.
A potem nastąpiła stagnacja. Przez kolejne lata nie powstało nic nowego, a jeśli powstało, to do niczego się nie nadawało. Jak słynne czołgi T-14 Armata, pokazywane na paradach, a których wciąż nie da się produkować seryjnie, bo są wadliwe. Raz się taki zaciął na placu Czerwonym na amen. Rozleciała się skrzynia biegów i nawet na lawetę nie można było go wciągnąć, bo toczyć „na luzie” też się nie chciał... Podobnie jest z bojowym wozem piechoty Kurganiec 25 na tym samym podwoziu. Od 2015 r. przechodzi próby państwowe i od siedmiu lat przejść nie może. To samo dotyczy kołowego transportera BMP K-17 Bumerang, odmiany Rosomaka. Też nie chce działać tak, jak powinien…
Czytaj też: To są ci najlepsi rosyjscy dowódcy?
Jak mieliły stalinowskie młyny
Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale wydaje się, że sama natura rosyjskiego państwa wywołuje tę niemoc. W sumie najlepszą metodę znalazł Stalin, który co pewien czas odstrzeliwał tłuste koty, które zanadto obrosły w piórka. Konstruktorzy albo zbudowali dobre uzbrojenie, albo trafiali do gułagów, motywacja więc była... Ofiarą czystek padli konstruktorzy artyleryjscy Jakow Taubin i Leonid Kurczewski czy konstruktor czołgów Afansij Firsow. Ledwo uszedł z życiem Fiedor Tokariew (konstruktor słynnego pistoletu TT) i Siergiej Korolow, późniejszy twórca rakiet kosmicznych. Rozstrzelano pierwszych konstruktorów słynnej Katiuszy Iwana Klejmionowa i Georgija Łangemaka. Kto dzisiaj zna tych, których przemieliły stalinowskie młyny? Nawet sam Andriej Tupolew pracował w słynnym „szaraszku”, więziennym biurze konstrukcyjnym, spędzając noce w celi, a dnie w kreślarni pod czujnym okiem Ławrientija Berii. Były komisarz przemysłu lotniczego Aleksiej Szachurin spędził w gułagu siedem lat (1946–53).
Dopóki działała stalinowska maszynka do mielenia mięsa, wszystko się jakoś kręciło, większych przekrętów nie było, a jak były, to winni kończyli w piwnicach Łubianki.
Później, w latach ZSRR, już nie rozstrzeliwano, ale konstruktorzy i dyrekcje dużych zakładów cieszyli się specjalnymi przywilejami, mieli dacze i zapewnione wakacje… Zawsze w tyle głowy była myśl, że lepiej jeść biały chleb nad Morzem Czarnym niż odwrotnie. Wielu nadal lądowało w koloniach karnych, a za mniejsze wpadki groziło wyrzucenie z Moskwy do Workuty albo Czity. Pod czujnym okiem KGB system działał nadal. Między biurami konstrukcyjnymi funkcjonowały mechanizmy konkurencji typowe dla dzikiego kapitalizmu.
Czytaj też: Po co Rosji wojska desantowe? Elitarne tylko z nazwy
I zabrakło defilady lotniczej
W latach 80. powstawały już pewne grupy interesów. To wtedy korupcja dotknęła samego KGB. Gdy wciągnięto ludzi w kręcenie lodów w ramach systemu, a wszechmocny konstruktor generalny mógł załatwić bardzo dużo, w tym przydział importowanego samochodu albo jeszcze inne cuda – kończyła się kontrola. Zaczęły się tworzyć majątki, jakby żadnego komunizmu nie było. Kiedyś konstruktorzy ze Świdnika opowiadali, jak mocno podchmielony konstruktor śmigłowców OKB Mila Marat Tiszczenko wiózł polskich kolegów na swoją daczę w latach 70. Zapomniał przepustki do „zony” dla „garbatych” i żołnierz nie chciał go wpuścić. Wówczas, niby przypadkowo, na podłogę limuzyny wypadła mu złota gwiazda Bohatera Pracy Socjalistycznej, taki cywilny odpowiednik Bohatera ZSRR. Żołnierz zdębiał, wystraszył się, wyprężył jak struna, przepraszał, no i oczywiście wpuścił. Dobrze wiedział, że tacy ludzie mają wielką władzę, to nie byle kto.
W latach 90. te grupy interesów przekształciły się w zwykłe, regularne mafie. Wciągnęły do swej przestępczej działalności nie tylko kompleks wojskowo-przemysłowy, ale też organa kontrolujące, jak KGB. Ręka rękę myła. Nie pomogło przekształcenie KGB w FSB i czystki, interes zakorzenił się za głęboko. Wojsku wciska się bezwartościowy sprzęt, kasuje się pieniądze za niewykonane naprawy, defrauduje środki na modernizacje i produkcję… Dlatego na placu Czerwonym pokazano coś niesamowitego. Wyjechały wyrzutnie 9K51M Tornado-G, nieznacznie tylko zmodernizowana wersja BM-21 Grad (wciąż używanych w Ukrainie!), które weszły do uzbrojenia w 1963 r. Prawie 60 lat temu!
Ludzie pytają, dlaczego nie było defilady lotniczej i nie pokazano słynnego Ił-80 – samolotu sądnego dnia, powietrznego stanowiska dowodzenia Putina. Przypomnijmy, że kiedy maszyna przechodziła remont w Tangarogu w grudniu 2020 r., nieznani sprawcy rąbnęli cenne elementy wyposażenia. Wyobrażacie to sobie? Okraść TAKI samolot? Może paradę powietrzną odwołano, bo ktoś znowu coś zajumał?
Czytaj też: Zagadka niemocy rosyjskiej armii? Korupcja