Czyżby światu groziła powtórka kryzysu żywnościowego z 2008 r., gdy ceny były rekordowo wysokie? Tym razem czołowym źródłem perturbacji jest inwazja Rosji na Ukrainę i wojna toczona na polach spichlerza Europy, skąd w świat, głównie na Bliski Wschód, do Afryki Północnej i do Chin, co roku wyjeżdża 44 mln ton zboża. Rosja postępuje tu tak, jakby zmierzała do zniszczenia ukraińskiego rolnictwa.
Uprawy dobrze służą za kryjówkę
Rzeczywistość gospodarstw w strefie okupacji lub walk to rozkradziony park maszynowy i zabrane nasiona na siew. Brakuje pracowników, bo albo pojechali na front, albo w bezpieczniejsze strony. Jeśli udało się obsiać część pól, to nie ma żadnych gwarancji, że ktokolwiek odbierze plony latem lub – w przypadku kukurydzy czy słoneczników – jesienią.
Do tego trzeba dorzucić drogie paliwo lub jego brak, arcydrogie nawozy, tkwiące w ziemi niewybuchy oraz zarządzenia władz okupacyjnych zabraniających wysokich upraw. Takich jak kukurydza czy słonecznik, bo mogłyby stanowić kryjówkę – ukryje się w nich także ciężki sprzęt – lub dobre miejsce na zasadzkę wymierzoną w rosyjskie siły. Do tego szykują się zmiany własnościowe, m.in. w okolicach Chersonia duże gospodarstwa już są przymierzane do nacjonalizacji.
A to jeszcze nie koniec kłopotów, bo nawet jeśli coś wyrośnie, to w porze upałów czekające na zbiór, szybko schnące rośliny będą bardzo podatne na pożary. Pas słonecznikowy i rejony pszeniczne są zlokalizowane blisko obecnych działań wojennych. Armia Rosji będzie chciała przeć na zachód i może swoim zasięgiem objąć także miejsca dziś w miarę spokojne.
Czytaj też: Miliard ludzi na świecie głoduje. Dlaczego?
Rosjanie kradną i szmuglują zboże
Ukraiński rząd zarzuca Rosji kradzież zboża na przemysłową skalę, niszczenie magazynów i elewatorów w całym kraju. Konfiskaty te przypominają o przepisie na głód, którego Ukraina z rozkazu Stalina doznała w latach 30., zmarły wtedy ponad 4 mln mieszkańców. Według ministra rolnictwa Mykoły Solskiego z okupowanych terenów zagrabiła od początku wojny 400–500 tys. ton ziarna. Są potwierdzone zdjęciami relacje o ciężarówkach na krymskich rejestracjach, noszących okupacyjny symbol „Z” i jadących w stronę Krymu. Kradzione są zboża, warzywa i ziarna słonecznika.
Grabież jest zorganizowana, to intencjonalna polityka, a nie przypadkowe maruderstwo wojska czy funkcjonariuszy z sił okupacyjnych. I jak podejrzewa ukraiński wywiad, zboże trafia najpierw na Krym, stamtąd pewnie do Syrii – gdzie Rosjanie są wojskowo obecni – i dalej jest szmuglowane na cały Bliski Wschód.
Podobny szlak w tych dniach pokonał frachtowiec „Matros Pozynicz”. Wiózł 27 tys. ton zboża, nie pozwolił ich jednak wyładować u siebie Egipt. Statek nie dobił do nabrzeża w Aleksandrii, bo Egipcjanie polegali na danych przekazanych przez władze ukraińskie. Zboże miało trafić na statek w Sewastopolu. Dodatkowo firma będąca właścicielem jednostki należy do objętej amerykańskimi sankcjami grupy stoczniowej USC, która produkuje m.in. okręty wojenne.
Próba rozładunku w Bejrucie także się nie udała, „Matrosa Pozynicz” popłynął więc do syryjskiej Latakii. Tam może dojść do przeniesienia zboża pod pokład innego statku i prób dalszego szmuglu w regionie. Oprócz „Matrosa Pozynicza” w handel skradzionym zbożem na Morzu Czarnym zaangażowane są jeszcze dwie jednostki. Krym przez klimat i braki wody nie nadaje się do upraw pszenicy, a mimo to Sewastopol, główny port półwyspu, notuje dynamiczne wzrosty eksportu pszenicy, zboża faktycznie skradzionego w Ukrainie.
Czytaj też: Chleba, chleba, chleba. Dekada wojny w Syrii
Marsz w stronę głodu
Rząd Ukrainy szacuje, że wbrew wszelkim trudnościom uda się w tym sezonie obsiać 70–80 proc. pól. Kłopotem będzie logistyka. Rosja blokuje wszystkie porty, przez które szedł eksport, odcięcie od morza kosztuje Ukrainę 170 mln dol. dziennie – twierdzi premier Denys Szmyhal. To nie tylko wymierna strata dla gospodarki. Zboże znad Dniepru jest częścią diety ok. 400 mln ludzi, Ukraina jest czwartym eksporterem kukurydzy na świecie i piątym pszenicy. David Beasley, szef nagrodzonego niedawno pokojowym Noblem Światowego Programu Żywnościowego, agendy ONZ, ostrzega, że blokada skaże 44 mln osób na marsz w stronę głodu. Według Beasleya „koszt bezczynności będzie wyższy, niż ktokolwiek może sobie wyobrazić”. Choćby podejście do Odessy zostało zaminowane przez Rosjan. Jeśli wojna się skończy, usunięcie niebezpieczeństw i ponowne uruchomienie portu potrwa tygodnie, jeśli nie miesiące.
Sposobem na obejście blokad jest podpowiadany m.in. przez Janusza Wojciechowskiego, unijnego komisarza rolnictwa, pomysł wożenia zboża do polskich portów. Ale bez zmian w infrastrukturze sam przerzut już zgromadzonego zboża może długo potrwać (mówi się wręcz o latach), nie mówiąc o dostawach, które pojawią się za kilka miesięcy po tegorocznych żniwach. Wąskim gardłem są nie tyle uszkodzenia kolei ukraińskich, zwłaszcza na zachodzie, bo te nie są wielkie, ile banalny inny rozstaw szyn po obu stronach granicy. Komisja Europejska szykuje więc plany zmian infrastrukturalnych i wożenia ziarna ciężarówkami, w odwodzie są także porty estońskie, litewskie, łotewskie i przede wszystkimi rumuński port w Konstancy, już intensywnie obsługujący eksport płodów rolnych z Ukrainy. Szef Rady Europejskiej Charles Michel po wizycie w Odessie pisał w mediach społecznościowych tak: „Widziałem silosy pełne zboża, pszenicy i kukurydzy gotowe do eksportu. Ta tak bardzo potrzebna żywność utknęła z powodu wojny z Rosją i blokady portów czarnomorskich. Wywoła to dramatyczne konsekwencje dla krajów podatnych na zagrożenia”.
Od lipca ceny pszenicy wzrosły o 80 proc., ceny chleba w wielu krajach nierzadko się podwoiły, bo dochodzi drożejąca energia potrzebna do jego wypieczenia i koszty logistyki. Ważnymi klientami Ukrainy są ludna Nigeria, Kenia, Kamerun i Tanzania. Bijąc w łańcuch dostaw jedzenia, Rosja przykłada się do rozkręcania globalnego kryzysu i posługuje się żywnością jak bronią.
W branży rolnej specjalizacja zajmuje dekady, nie da się w ciągu roku znaleźć zamiennika dla ukraińskiej pszenicy, kukurydzy czy oleju słonecznikowego. Współczesne rolnictwo potrzebuje znacznie więcej czasu, a także ogromnego zaplecza logistycznego, plony wędrują od pola do stołu jeszcze przez magazyny, czasem przez morza i oceany, zakłady przetwórcze, centra dystrybucyjne i sklepy; system ten obsługiwany jest przez sporą liczbę ludzi. Z kolei same uprawy wymagają odpowiedniego sprzętu, danych o glebie i wymaganiach nawożenia – nie da się ich przestawić na trzy–cztery, konieczne jest odpowiednie przygotowanie.
Czytaj też: Brazylia, kraj pogrążony w mroku. Nowa bieda i stary głód
Głód, zamieszki, rewolucje
Blokada ukraińskiego eksportu to nie wszystko. I bez wojny bardzo szybko rosły ceny pasz dla zwierząt i paliwa, rolnictwo prócz tego często posiłkuje się kredytem. Rosyjska inwazja zasięg tych niekorzystnych zjawisk zwielokrotniła. W konsekwencji rosnące ceny żywności skłaniają niektóre rządy (np. Indonezji) do ochrony własnych obywateli przed drożyzną i wstrzymywania własnego eksportu, co ma na celu zbijanie cen na rynku wewnętrznym. Coraz mniej rolników stać na nawozy (ich produkcja pochłania ogromne ilości energii), więc nawożą skromniej, co też negatywnie odbije się na poziomie światowych plonów.
Pierwszymi, którzy odczują zaburzenia na globalnym rynku, będą oczywiście najmniej zamożni. Podczas kryzysu 2008 w 22 krajach doszło do wystąpień ulicznych, zamieszek i rewolucji. To wtedy zdarzyła się arabska wiosna, w tym wystąpienia w Egipcie, ruszyły wojny domowe w Jemenie, Libii i Syrii. Obecne niepokoje już ogarniają Indie i Sri Lankę, w przypadku tej drugiej wysokie ceny żywności przełożyły na polityczną niestabilność i ofiary śmiertelne.
Jak zawsze w przypadku kryzysu żywnościowego ostatnich lat – jedzenia jest dość, mamy na świecie wystarczająco dużo kalorii, by ludzkość wyżywić, kłopotem pozostaje lokalizacja. Na przykład w przypadku pszenicy złe wiadomości płyną także z pól w Indiach, południa Stanów Zjednoczonych i wschodu Afryki, gdzie wiosenne susze nadwerężyły uprawy. Pod znakiem zapytania stoją najbliższe chińskie zbiory, już nazywane jedną z największych niepewności w światowej gospodarce tego roku. Chiny produkują i konsumują najwięcej pszenicy, a w ważnych regionach zeszłej jesieni intensywnie padało. Dodatkowo polityka zerowej tolerancji dla covidu przełożyła się na rozedrgany grafik zabiegów agrotechnicznych, niewykonywanych lub prowadzonych w nie zawsze optymalnym terminie.
Chińskie zapasy są duże, niemniej znaczna ilość zmagazynowanego ziarna może nadawać się tylko na paszę dla zwierząt. Katastrofa się nie zapowiada, chodzić może – szacuje amerykańskie ministerstwo rolnictwa – o plony o ok. 3 proc. mniejsze, ale w tak napiętej sytuacji liczy się każde źdźbło.
Czytaj też: Wielka zapaść Korei Północnej. Głód, bieda, prezenty dla elit