Sytuację na wszystkich frontach można skwitować krótko: bez zmian. Rosjanie się wykrwawili; według doniesień brytyjskiego wywiadu ich straty mogą sięgać nawet jednej trzeciej stanów wyjściowych sił, które wkroczyły do Ukrainy 24 lutego. Broni się nawet nieszczęsny Mariupol, gdzie pozostaje blisko tysiąc żołnierzy z 36. Brygady Piechoty Morskiej i pułku Azow. Mniej więcej 400 z nich jest nadal zdolnych do walki, inni są poważnie ranni, wielu umiera w męczarniach. Trwają negocjacje, by ewakuować ich do Turcji i tam internować do końca wojny. Trzymam kciuki, żeby się udało.
Jak państwo zauważyli, mało piszę o Mariupolu – to, co się tam dzieje, przekracza ludzkie pojmowanie. Walczący wykazują się taką siłą charakteru, że to aż niewyobrażalne. Jako nastolatek przeczytałem wspaniałą książkę Bohdana Arcta „Cena życia”, opartą na faktach powieść opisującą losy brytyjskiego pilota myśliwskiego, który po upadku Singapuru dostał się do japońskiej niewoli, z której zdołał zbiec, a następnie przez Indonezję i Nową Gwineę dotarł do Australii. Książka pokazuje, na ile stać człowieka walczącego o przetrwanie i jak wielką wartością jest życie. O obrońcach Mariupola można napisać równie przejmującą rzecz i może to ktoś kiedyś uczyni. Mjr pil. Bohdan Arct, as myśliwski, dowódca 316. dywizjonu, dobrze wiedział, jaka jest cena życia. Sam wielokrotnie zaglądał śmierci w oczy; człowiek zdaje sobie wtedy sprawę, jak bardzo chce żyć.
Czytaj też: Czy w tej wojnie naprawdę chodzi o Donbas?