Podziwiam tych upartych Rosjan: giną, krwawią, tracą sprzęt, a próbują zawzięcie i bez opamiętania. Artyleria strzela w całym Donbasie, wojska wciąż podejmują mniejsze i większe ataki. Często zmuszają ukraińskie siły do przeprowadzania małych lokalnych kontrataków, by wyrzucić ich z miejsc, gdzie niespodziewanie przyleźli, przecisnęli się, przeniknęli przez obronę.
Tak było pod Iziumem ostatniej doby, tak było pod Łymanem i wokół Siewierodoniecka. Najgorsza sytuacja panowała wokół Popasnej, gdzie rosyjskie natarcie, jak to pod Iziumem, rozlało się na trzy kierunki. Najważniejszy był ten na zachód – Rosjanie doszli do Sołedaru, zostali odrzuceni do Wołodymyriwki, czyli wbili się na ok. 15 km i odrzucono ich na 3–4 km. W kierunku na północny zachód przypełzli w okolice wsi Berestoweć. Celowo piszę „przypełzli” – nie było to błyskotliwe włamanie, przypominało raczej kucie muru. I wreszcie na północy doszli do Wrubiwki (ok. 5 km od Popasnej).
Z tych włamań Rosjanie próbują atakować dalej. Gdyby udało im się przebić 35–40 km na północ do Serebrianki nad Dońcem, całkowicie odcięliby ukraińskie wojska walczące nie tylko w Siewierodoniecku, ale też w Lisiczańsku i całym rejonie. Znając jednak ich tempo, wynoszące średnio 1 km na dobę (i to tylko w dobre dla nich dni), zajmie im to cztery–sześć tygodni. A w tym czasie do