Zełenski na reducie
Zełenski na reducie. Walka w Donbasie to pojedynek artylerii
To był kolejny w czasie tej wojny akt bezprzykładnej solidarności, determinacji, a nawet brawury ze strony prezydenta Ukrainy. W ogniu szalejącej bitwy Wołodymyr Zełenski pojawił się niemal na pierwszej linii frontu, w Lisiczańsku w obwodzie ługańskim. Miasto to, od tygodni ostrzeliwane i bombardowane, sąsiaduje przez rzekę Doniec z Siewierodonieckiem, o który trwa jeszcze bardziej zaciekła walka. W zrujnowanym budynku, noszącym świeże ślady zniszczeń, przy świetle pojedynczej żarówki wiszącej na drucie, prezydent wręczał żołnierzom medale, ściskał dłonie i zapoznawał się z sytuacją po drugiej stronie rzeki. Był w zasięgu rosyjskiej artylerii rakietowej i lotnictwa.
Zełeński na reducie
Gdyby Rosjanie wiedzieli wcześniej o jego wizycie, z pewnością zasypaliby Lisiczańsk gradem pocisków. Albo wysłali kilka grup specnazu z rozkazem likwidacji celu numer 1, jak mówił o sobie ukraiński prezydent na początku wojny, gdy Rosjanie podchodzili pod centrum Kijowa i straszyli, że go zabiją. Zełenski stolicy nigdy nie opuścił, a żołnierzy w okopach w tajemnicy odwiedzał kilkukrotnie. Media dowiadywały się o tych wypadach zawsze po fakcie, gdy głowa państwa była z powrotem w strefie względnego bezpieczeństwa. Ale ta ostatnia podróż była najbardziej ryzykowna ze wszystkich. Zełenski podszedł praktycznie pod rosyjskie lufy. Obecność prezydenta mającego w zasięgu wzroku walczący Siewierodonieck mogła dodać otuchy jego obrońcom, ale nie poprawiła sytuacji na polu walki.
Wschodnia reduta ukraińskiej obrony Donbasu jeszcze się trzyma, ale z dnia na dzień słabnie. Rosjanie od trzech tygodni są na przedmieściach Siewierodoniecka i próbują szturmów na centrum miasta. Do walki skierowali zaprawionych w bojach ulicznych Czeczeńców Kadyrowa, ale ilekroć ogłaszali oni komunikat o jakimś zwycięstwie, tylekroć musieli się cofać.