Do tej pory krajem czy metaforą piekła kobiet była głównie Ameryka Centralna. To w tej części świata panują bowiem najbardziej drakońskie regulacje dotyczące aborcji. Wielowiekowa historia dominacji Kościoła katolickiego nad życiem publicznym w Hondurasie, Salwadorze czy Gwatemali, w ostatnich dziesięcioleciach wzmocniona neokonserwatywną ofensywą protestanckich kongregacji, emigrujących z USA z workami pieniędzy dla antyaborcjonistów, sprawiła, że nawet poronienie może być uznane przez prokuratora za zabójstwo z premedytacją. Mezoameryki jako alegorii dramatu kobiet używaliśmy też w Polsce, zwłaszcza przy okazji protestów Strajku Kobiet jesienią 2020 r. Były to jednak porównania abstrakcyjne, bo Honduras czy Gwatemala leżą na drugim końcu świata, a wiedza o nich w naszym kraju jest rudymentarna. Ale praktycznie wszystkie bliżej położone i lepiej znane państwa mają bardziej cywilizowane od Polski regulacje dotyczące aborcji.
Czytaj też: Aborcja. Przełomowy wyrok w katolickim Meksyku
Polska. Piekło kobiet
Powoli i w świecie aborcyjnych metafor następuje ewolucja. W ostatnim czasie coraz częściej muszą sięgać po nie Amerykanki, którym widmo odebrania prawa do legalnego przerywania ciąży na poziomie federalnym zagląda właśnie w oczy. Po niedawnym bezprecedensowym wycieku decyzji Sądu Najwyższego, gotowego unieważnić słynny wyrok w sprawie Roe vs. Wade z 1973 r., aborcja wróciła do debaty publicznej jako temat polaryzujący, ale przede wszystkim realne ryzyko. Pół wieku po uchwaleniu tamtej decyzji w USA są już całe pokolenia kobiet, dla których dostęp – przynajmniej prawny – do aborcji nigdy nie był problemem. Owszem, niektóre bardziej konserwatywne stany utrudniały logistykę, ograniczając np. liczbę dostępnych klinik, ale o całkowitym braku takiej możliwości wiele Amerykanek nigdy nie słyszało.
Aby przybliżyć swoim czytelnikom realia życia w kraju, gdzie aborcja jest praktycznie zabroniona, amerykańskie media, tak jak polskie kilka lat temu, szukają porównań. I w ten sposób Polska dla USA staje się tym samym, czym dla Polski od lat jest wspomniana Mezoameryka – synonimem piekła kobiet. Tak też sytuację nad Wisłą opisuje dziś „New York Times”. Artykuł, oparty na historiach kobiet, które straciły życie w wyniku nierozwiązania przez lekarzy ciąży stanowiącej dla nich zagrożenie, miejscami czyta się jak korespondencję z obszaru wojennego, a nie relację z rozwiniętego kraju w środku Europy. Dziennik przywołuje m.in. tragedię Izabeli z Pszczyny, pokazującą, jak drastyczne mogą być konsekwencje surowego prawa. Tekst można czytać wręcz jako straszak: kobietom w USA mówi, że żadna z ich obywatelskich wolności nie jest dana raz na zawsze. A rządzącym – że ograniczenie praw kobiet może wywołać gniew trudny do spacyfikowania.
Czytaj też: Kara śmierci za aborcję?
Czytelnicy w USA mogą się zdziwić
„NYT” podchodzi do tematu przekrojowo. Opisuje ewolucję regulacji dotyczących aborcji w Polsce od słynnego „kompromisu” z 1993 r. po decyzję Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej sprzed dwóch lat, uznającej poprzednie, i tak restrykcyjne prawo za niezgodne z konstytucją. Podkreśla też źródła ogólnej niechęci klasy politycznej do jakiegokolwiek poszerzania spektrum praw kobiet. Mowa o wpływach Kościoła katolickiego czy publicznym potępianiu działaczek feministycznych i feminizmu jako idei. Z punktu widzenia zagranicznego czytelnika, który ani tego kontekstu, ani konkretnych historii nie zna, nie obcuje z nimi na co dzień, już samo zmapowanie sił politycznych i ich antyaborcyjnych postaw może wywołać szok.
Jeszcze trudniejsze do zrozumienia będą konsekwencje drakońskiego prawa dla Polek. „NYT” opisuje exodus kobiet za granicę, szukających sposobów na bezpieczne przerwanie ciąży w Berlinie czy Holandii. Pisze też szeroko o represjach, które ze strony prokuratury i praktycznie całego aparatu władzy dotykają działaczek i aktywistek próbujących Polkom choć trochę pomóc. Z tekstu wyłania się obraz kraju, który pod względem przełożenia norm moralnych na prawną rzeczywistość wygląda jak wyjęty z wieków średnich. Kobiety są pozbawione praw, o ich życiu lub śmierci decyduje w sposób arbitralny grupa parlamentarzystów, a każdego, kto idzie pod prąd, czeka kara – brutalna, pewna i szybko wykonana. Co więcej, uderza też fikcja prawna, rozdźwięk między oficjalnymi deklaracjami a rzeczywistością. Tak jak zakaz aborcji nie zlikwiduje aborcji, a jedynie wzmocni podziemie, tak samo wydane przez Ministerstwo Zdrowia po śmierci Izabeli z Pszczyny rekomendacje dla lekarzy zajmujących się podobnymi przypadkami nie przełoży się na jakąkolwiek poprawę losu Polek.
Czytaj też: Teksas zakazuje aborcji. Ostra ofensywa prawicy w USA
Dramat Polek będzie trwał
Tekst można analizować też z politologicznego punktu widzenia. Regulacje zakazujące aborcji w Polsce są bowiem doskonałym studium kroczącego autorytaryzmu. Casus ten pokazuje, jak antydemokratyczna, gwałcąca prawa człowieka władza poszerza swój mandat, pomijając głos społeczeństwa. Zaostrzenie prawa aborcyjnego popiera bowiem w Polsce tylko co dziesiąty obywatel. To słaba legitymizacja, zwłaszcza dla partii, która powtarza, że „słucha ludu”. Można więc artykuł z „NYT” uniwersalizować i zapytać: które z wolności obywatelskich będą następne i która po kobietach grupa społeczna zostanie przez bieżącą władzę praktycznie ubezwłasnowolniona.
Łatwo przewidzieć, co z tekstem stanie się lada moment nad Wisłą. Prawicowe, przychylne lub po prostu należące do rządu media rozpoczną kampanię ataków – na gazetę reprezentującą kulturowy marksizm i zgniłe wartości Zachodu. I na pewno też na samych autorów, zwłaszcza że jest wśród nich Polka Monika Prończuk. Na prawicy rozlegną się hasła o zdradzie własnego kraju i sprzedawaniu się obcym mocarstwom. Szkoda, że w sprawie aborcji prawica ma do powiedzenia tylko tyle. Zignorowane zostaną przywołane w tekście tragiczne historie i całkowity obraz Polski jako miejsca opresji kobiet. Burza w mediach zacznie się i skończy. A dramat Polek będzie trwał.
Czytaj też: PiS przeciw projektowi „Stop aborcji”. Efekt historii Izy z Pszczyny?