„Szczyt UE zdecydował o przyznaniu Ukrainie i Mołdawii statusu kandydatów do UE. To historyczna chwila. Ten dzień stanowi ważny krok na ich drodze do UE” – decyzję 27 członków wspólnoty ogłosił w czwartek wieczorem przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.
Czytaj też: Co z członkostwem Ukrainy w Unii? Długa, wyboista droga
Wyświetl ten post na Instagramie
Jeszcze w Wersalu nie było woli
A przecież jeszcze w marcu na szczycie w Wersalu (prezydencję w UE sprawuje obecnie Francja) przywódcy 27 państw nie potrafili przyznać Ukrainie nawet „perspektywy europejskiej”, czyli zadeklarować, że widzą jej przyszłość w UE. Poprzestali wtedy na przypomnieniu, że Unia „uznała europejskie aspiracje i europejski wybór Ukrainy” („europejski” niekoniecznie znaczy „unijny”) już w umowie stowarzyszeniowej z Kijowem z 2014 r.
Minął kwartał i szczyt w Brukseli nie tylko uznał „perspektywę europejską” Ukrainy, Mołdawii oraz Gruzji („przyszłość tych krajów i ich obywateli leży w UE”), ale w przypadku Kijowa i Kiszyniowa poszedł krok dalej, nadając im – zgodnie z ubiegłotygodniową rekomendacją Komisji Europejskiej – status kandydatów.
Ile może potrwać droga tych krajów do pełnego członkostwa? Zapewne co najmniej kilkanaście lat (Polska swego czasu potrzebowała blisko dekady). Ze statusem kandydata nie wiążą się żadne konkretne uprawnienia ani np. gwarancje dostępu do unijnych funduszy. Ale to bardzo ważny symbol, wyraz poparcia oraz potwierdzenie przełomu w podejściu Zachodu do rozszerzenia w tym kierunku. To zwieńczenie działań także kolejnych rządów w Warszawie, które w unijnych dokumentach żmudnie upychały zapisy o „europejskich aspiracjach”, „ambicjach” i „marzeniach” Ukraińców.
Przez lata nie chciano im robić nadziei na członkostwo, bo wielu polityków w Europie lękało się rozszerzeniowego zmęczenia własnych wyborców. Byli też przekonani – obawiając się popsucia relacji z Rosją – że Moskwa „ujrzy w perspektywie europejskiej dla Ukrainy przedsionek NATO”. Dawali wiarę – a polityczny rozgardiasz w Kijowie nie pomagał – podsycanej przez Kreml propagandzie, że Ukraińcy nie są w stanie zbudować sprawnego państwa. Ogromne znaczenie miał też pogląd, że rozszerzona o Polskę i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej Unia potrzebuje paru dekad konsolidacji, a wschodnia granica Polski musi pozostać granicą rozszerzenia na Wschód.
Czytaj też: Rosja Putina straszy Litwę. NATO musi być bardzo czujne
Paryż i Berlin mówią „tak”
Prezydent Wołodymyr Zełenski podpisał już 28 lutego, chwilę po napaści Rosji, wniosek o członkostwo w UE, który powstał m.in. w bliskiej współpracy z prawnikami polskiej ambasady przy UE. Potem brukselskie instytucje, w tym nieoglądająca się na ogromny sceptycyzm Berlina szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, ekspresowo wzięły się za kolejne etapy tej procedury.
Heroiczna walka Ukraińców trwająca od 24 lutego pokazała Unii, że – po pierwsze – Ukraina to żywotne państwo na solidnych fundamentach. A po drugie, że dla europejskiego bezpieczeństwa UE musi otworzyć drzwi Kijowowi (a także Mołdawii i – dziś z trochę mniejszym efektem – Gruzji). Podobnie Unia zdała sobie sprawę, że musi wrócić do tematu poszerzenia o sfrustrowane impasem w tej kwestii kraje Bałkanów Zachodnich (dziś odbył się także szczyt z Bałkanami).
A co z tymi, którzy wątpili? Prezydent Francji Emmanuel Macron już od jakiegoś czasu sygnalizował swoją zgodę. Kanclerz Olaf Scholz ogłosił swoje „tak” dopiero w ubiegły czwartek w Kijowie. I gdy Paryż oraz Berlin przeszły na stronę zwolenników, łamać zaczęły się także m.in. kraje Beneluksu.
Teraz kanclerz Scholz jest wśród tych przywódców, którzy głośno mówią, że przed rozszerzeniem UE potrzebuje reform, m.in. ograniczenia prawa weta. Nasi rozmówcy w Brukseli dodają, że ważniejsze byłyby zmiany w polityce spójności, rolnej czy w sferze budżetu, by przygotować wspólnotę na przyjęcie krajów mocno odstających od średniej pod względem PKB.
Czytaj też: Jak odbudować Ukrainę i zmusić Rosję do płacenia
Co teraz czeka Ukrainę?
Czwartkowa zgoda jest powiązana ze wsparciem dla propozycji Komisji Europejskiej, by kolejne kroki Unii (np. zgodę na rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych) powiązać z żądaniami reform.
Bruksela zaleciła Ukrainie m.in. uchwalenie i wdrożenie procedury wyboru sędziów sądu konstytucyjnego i procedury wyboru członków komisji kwalifikacyjnej dla sędziów – zgodnej z zaleceniami Komisji Weneckiej, zajmującej się prawem konstytucyjnym i wyborczym agendy Rady Europy. Kijów powinien też przyjąć – znów zgodnie ze wskazówkami KW – przepisy wymierzone w „nadmierny wpływ oligarchów na życie gospodarcze, polityczne i publiczne”. Kijów będzie musiał uznać europejskie reguły w kwestii prania brudnych pieniędzy, powołania niezależnego regulatora ds. mediów, a także zreformować przepisy dotyczące mniejszości narodowych.
Kompleksową reformę wymiaru sprawiedliwości będzie musiała przeprowadzić także Mołdawia, by był on niezależny, rzetelny i przejrzysty. Kiszyniów ma prócz tego usprawnić instytucje antykorupcyjne i zająć się „deoligarchizacją”. Swoje warunki do spełnienia ma też Tbilisi, jeśli chce dostać w przyszłości status kandydacki.
Czytaj też: Najpierw Ukraina, potem Mołdawia? Coś tu się Rosji nie klei