3 lipca przy granicy z Ukrainą miały miejsce kolejne eksplozje. W Kursku obeszło się bez ofiar, gdyż – jak twierdzą miejscowe władze – ukraińskie drony zostały zestrzelone przez rosyjską obronę przeciwpowietrzną. Inaczej niż w Biełgorodzie, gdzie uszkodzone zostały bloki mieszkalne, a ranne cztery osoby. Ministerstwo obrony opublikowało zdjęcia resztek pocisku Toczka-U, który miał przyczynić się do zniszczeń. Strona ukraińska twierdzi tymczasem, że widnieje na nim nazwa „Pancyr”, a tego pocisku nie ma na wyposażeniu jej armii – oświadczył w ostatnią niedzielę doradca ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko.
Czytaj też: Seria bardzo dziwnych zdarzeń. I to w Rosji
Płoną składy amunicji, paliw, ropy
Rejon przygraniczny jest stałym celem operacji sił specjalnych na tyłach wroga, bo tam, m.in. w obwodach biełgorodzkim, briańskim, kurskim oraz woroneskim, znajduje się zaplecze logistyczne – bazy wojskowe, składy amunicji, paliwa i ropy naftowej. Już drugiego dnia inwazji ostrzelano lotnisko w Millerowie w obwodzie rostowskim, gdzie stacjonowały dwa dywizjony samolotów wielozadaniowych Su-30SM. Ataki nasiliły się jednak wraz z końcem marca po wycofaniu się Rosjan spod Kijowa.
29 marca w pobliżu wsi Krasnyj Oktiabr (Czerwony Październik) w obwodzie biełgorodzkim eksplodował skład amunicji, a trzy dni później, w samym mieście, magazyn ropy naftowej.