PKB zmniejszył się w USA o 0,2 proc. w drugim kwartale tego roku, przedłużając o trzy miesiące trend po spadku o 0,4 proc. w pierwszym kwartale – podał w czwartek amerykański departament handlu. Dwa kolejne kwartały negatywnego wzrostu uchodziły zwykle za konwencjonalne kryterium wejścia gospodarki w recesję i miernik taki oficjalnie obowiązuje w wielu krajach.
Niektóre media w USA podały już zatem, że zaczęła się recesja, ale administracja Joe Bidena to kwestionuje, przyznając tylko, że gospodarka zwalnia. Część ekonomistów zgadza się z taką oceną. Niezależnie od rozstrzygnięcia tego sporu, ostatecznie semantycznego, spowolnienie ma ogromne znaczenie polityczne, bo pogłębia nastroje niezadowolenia z rządu, co źle rokuje demokratom przed tegorocznymi wyborami do Kongresu.
Inflacja w USA – już 9,1 proc.
Wyhamowanie wzrostu nastąpiło głównie wskutek działań Rezerwy Federalnej, czyli banku centralnego, który od dłuższego czasu podnosi stopy procentowe, aby stłumić inflację najbardziej dającą się we znaki Amerykanom. W środę Fed podniósł stopę funduszy federalnych o 0,75 proc. Była to czwarta podwyżka w ciągu pięciu miesięcy. Podwyżki stóp procentowych podnoszą koszty pożyczek w bankach, kredytów hipotecznych, pożyczek na samochody i oprocentowanie kart kredytowych, co zniechęca do zakupów i inwestycji. W drugim kwartale wydatki konsumentów jeszcze rosły, choć dużo wolniej niż w ubiegłym roku, ale spadły inwestycje, także w budownictwo. Liczono, że spadek zakupów towarów powetuje wzrost wydatków na usługi, ale okazał się on niewystarczający.
Inflacja w USA sięga 9,1 proc., co powoduje, że mimo wzrostu nominalnych dochodów ich siła nabywcza maleje. Szczególnie dotkliwy jest wzrost cen żywności, mieszkań, używanych samochodów i benzyny – choć ta ostatnia w ostatnich tygodniach nieco staniała. Sprawia to, że w sondażach większość Amerykanów (64 proc.) od dłuższego czasu wyraża opinię, że recesja już jest. Przyczyniają się do tego ogromne nierówności majątkowych. Znaczna część społeczeństwa od dawna nie odczuwa wzrostu gospodarczego pokazywanego w statystykach.
Administracja Bidena twierdzi, że główną przyczyną inflacji jest wojna w Ukrainie, związany z nią wzrost cen paliw i zakłócenia globalnych relacji ekonomicznych. Przypomina też, że inflacja zaczęła się po przywróceniu w miarę normalnego funkcjonowania gospodarki, kiedy pandemia covid wyszła z fazy kryzysowej dzięki masowym szczepieniom w ubiegłym roku. Wywołało to gwałtowny wzrost popytu; Amerykanie wznowili szturm na sklepy, zaczęli znowu chodzić do restauracji, podróżować i korzystać z innych usług. Znaczny wzrost popytu zwykle wywołuje wzrost cen, zwłaszcza kiedy nie nadąża za nim podaż. W ubiegłym roku przyczyniły się do tego zakłócenia w łańcuchach dostaw i niedobory pracowników – wielu nie wróciło do pracy po redukcjach spowodowanych pandemią.
Jest recesja czy jeszcze nie?
O ile związku obecnych trudności z pandemią nikt nie kwestionuje, o tyle krytycy rządu zwracają uwagę, że administracja Bidena i jego partia pogłębili inflację, kiedy w Kongresie demokratyczna większość przeforsowała, z prezydenckim poparciem, program ogromnych wydatków budżetowych na rozmaite benefity socjalne. Uzasadniano je potrzebą pomocy ludziom najbardziej poszkodowanym przez zapaść gospodarki wskutek pandemii, ale okazało się, że w licznych wypadkach świadczenia pozwalały nie podejmować żadnej pracy, tylko żyć z zasiłków dla bezrobotnych. Wielu ekonomistów – w tym nawet byli współpracownicy demokratycznych prezydentów, jak sekretarz skarbu w gabinecie Billa Clintona Larry Summers i doradca Baracka Obamy Jason Furman – przestrzegało Bidena przed tymi kosztownymi programami, mówiąc, że wpędzą Amerykę w jeszcze większą inflację. Podkreślali, że w kieszeniach obywateli znalazło się po prostu za dużo pieniędzy i podaż nie nadąży za popytem.
Biden stara się przedstawić najnowsze dane w jak najlepszym świetle. Oświadczył w czwartek, że jego zdaniem nie mamy do czynienia z recesją, a gospodarka jest „na dobrej drodze”, o czym świadczy m.in. bezrobocie na rekordowo niskim poziomie 3,6 proc. Tyle że statystyki odnotowują jako bezrobotnych tylko tych, którzy aktywnie szukają pracy, podczas gdy liczba Amerykanów, którzy tego zaprzestali, wzrosła w pandemii. Jeżeli trend hamowania wzrostu PKB będzie się utrzymywał, firmy zaczną zwalniać pracowników.
Ekonomiści popierający kurs administracji wyrażają nadzieję, że podwyżki stóp procentowych przynajmniej zahamują teraz inflację, co z czasem powinno przywrócić gospodarce równowagę. Konserwatywne media, jak telewizja Fox News, nagłaśniają jednak doniesienia o kurczeniu się PKB, by podkreślać, że Biden i jego ekipa zawodzą jako sternicy gospodarki. Zdaniem ekspertów prawicy nie ma wątpliwości, że Ameryka weszła – albo wchodzi – w recesję, a usiłowania „zmiany jej definicji” przez Bidena i jego sojuszników to desperackie próby magicznego zaklinania rzeczywistości.