Siergiej Ławrow nie ma urlopu tego lata. Gdy armia Rosji przygotowuje się na kontrofensywę ukraińskich sił w obwodzie chersońskim, dyplomacja ściga się z Zachodem o serca i umysły „reszty świata”. 24–27 lipca szef rosyjskiego resortu spraw zagranicznych odwiedził Egipt, Kongo, Ugandę i Etiopię. Prawie w tym samym czasie prezydent Francji wizytował Kamerun, Benin i Gwineę Bissau; do Egiptu i Etiopii uda się wkrótce też specjalny wysłannik USA ds. Rogu Afryki Mike Hammer.
Ławrow ruszył w afrykańskie tournée, gdy Rosja i Ukraina z pomocą Turcji i ONZ zawarły w Stambule porozumienie w sprawie odblokowania transportu zboża. Chodziło o to, by złagodzić kryzys żywnościowy, który najbardziej zagraża krajom Afryki i Półwyspu Arabskiego. Ich niepokój był i pozostaje w pełni uzasadniony. Niecałą dobę po podpisaniu układu Rosjanie ostrzelali port w Odessie, a to m.in. stąd (a także z Czarnomorska i Piwdennego) eksport miał ruszyć ponownie.
Rosja „do przyjaciół Afrykanów”
W każdej odwiedzanej stolicy Ławrow przekonywał, że Rosja nie „eksportuje głodu”, kryzys jest „rzekomy”, a źródłem problemu nie jest „operacja specjalna w Ukrainie, lecz zachodnie sankcje”. Przypomnijmy, że Egipt importuje 80 proc. zbóż z Rosji i Ukrainy, Kongo 70 proc. sprowadza z Rosji, Etiopia 40 proc. zapotrzebowania po połowie realizuje w Rosji i Ukrainie, Uganda prawie 25 proc. ściąga z Rosji i 15 proc. z Ukrainy.
Najbardziej wymiernym efektem starań Ławrowa było zerwanie przez Egipt kontraktu na zakup 240 tys. ton ukraińskiego zboża. Dostawy miały być zrealizowane minionej wiosny. Cztery z pięciu wyczarterowanych statków nie czekały na załadunek w czarnomorskich portach, piąty dokuje z towarem na pokładzie. Decyzja Egiptu jest polityczna, na to wskazuje bieg wydarzeń: 22 lipca podpisano układ w Stambule, dwa dni później szef rosyjskiej dyplomacji ogłosił w Kairze, że Rosja zrekompensuje mu niedobory, w środę 27 lipca Kijów informował o odblokowaniu portów, a nazajutrz Kair zerwał kontrakt.
Czytaj też: Nowy zbożowy szlak potrzebny od zaraz. Nie będzie łatwo
Podróż dyplomatyczna po Afryce pozwoliła Rosji przedstawić swoje racje na szerszym forum międzynarodowym. W Kairze mieści się siedziba Ligii Państw Arabskich, do której należą 22 kraje, natomiast w stolicy Etiopii Addis Abebie mieści się główna placówka Unii Afrykańskiej skupiającej 55 państw. Odpowiednio wcześniej na stronie rosyjskiego MSZ ukazał się artykuł Ławrowa z przesłaniem do „przyjaciół Afrykanów”. Podkreślał w nim, że Rosja nie splamiła się kolonializmem, „nikomu niczego nie narzuca, nie uczy innych, jak żyć. Ma też wielki szacunek dla suwerenności afrykańskich państw oraz ich niezbywalnego prawa do wytyczenia sobie własnych ścieżek rozwoju” (szkoda, że odmawia tego prawa Ukrainie).
Czytaj też: Szczyt sojuszników Putina. Czy to groźne dla Zachodu?
Dyplomatyczny urok Ławrowa
Emmanuel Macron też w Afryce mówił o wojnie i kryzysie żywnościowym, winił o nie jednak Rosję. Krytykował niektórych przywódców regionu, że nie potępili agresji na Ukrainę. Za to Ławrow wyłącznie chwalił swoich sojuszników i piętnował „kolonialną mentalność” Zachodu.
Brytyjski dziennik „The Guardian” uznał Afrykę za kolejny front w walce między Rosją a Zachodem. Zdaniem analityków ta rywalizacja jeszcze się nasili. „Kreml nie ma innego wyboru. W obliczu sankcji musi szukać nowych partnerów” – mówił gazecie Paul-Simon Handy z Institute for Security Studies w RPA.
Rosjanie mają mniejsze możliwości, więc walka o serca i umysły afrykańskich państw musi być tania – ale powinna być także skuteczna. Ławrow próbuje wykorzystać cały swój dyplomatyczny urok i przekonywać, że właśnie następuje koniec „amerykańskiego świata”, Rosja może być przeciwwagą dla Waszyngtonu, a w byłych francuskich koloniach (Mali, RPA) – alternatywą dla Paryża.
Konkurencja jest silna, Rosja odwołuje się więc również do sentymentu wobec ZSRR. Z dawnych czasów Kremlowi pozostał dziś handel bronią (40 proc.) i dostawy zboża. Po aneksji Krymu szuka kolejnych nisz, zabiegając głównie o względy podobnych sobie reżimów – dyktatorskich, które za wszelką cenę chcą utrzymać się przy władzy. Oferuje im swój nowy hit eksportowy: usługi najemników z Grupy Wagnera (Libia, RŚA, Mali) i obsługę tzw. komunikacji globalnej, czyli pomoc w usprawnianiu propagandy i inwigilacji oponentów politycznych.
Moskwa szuka wsparcia w Azji
Po aneksji Krymu i pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w lutym tego roku partnerzy afrykańscy, którzy zajmowali ostatnie miejsce w hierarchii interesów rosyjskiej polityki zagranicznej, dziś są na wagę złota – twierdzi w rozmowie z portalem Meduza Nikolaj Sherbakow z Instytutu Azji i Afryki Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego.
Moskwa nie przebiera w partnerach i nie marudzi. Dlatego Ławrow prosto z Etiopii poleciał do Uzbekistanu. W Taszkiencie w piątek 29 lipca odbywa się spotkanie ministrów spraw zagranicznych Szanghajskiej Organizacji Współpracy – doskonałe forum dla rozmów z przedstawicielami republik Azji Centralnej, ale i Chin, Pakistanu, Indii. Tym ważniejsze, że przed nami wrześniowy szczyt szefów państw i rządów w Samarkandzie, gdzie zapadną decyzje w sprawie akcesji Iranu i przyznania statusu partnerów Egiptowi, Katarowi i Arabii Saudyjskiej. Ławrow w Taszkiencie powtarza: „Chętni do członkostwa w SOW ustawiają się w kolejce”. Szanghajska Organizacja Współpracy już dziś łączy ze sobą cztery potęgi jądrowe, ponad 3 mld populacji. Szef rosyjskiego MSZ przy tym jednak pomija, że nie Rosja, ale Chiny rozdają tu karty.
Czytaj też: Miły świat się skończył. Tej wojny nikt nie może przegrać ani wygrać