Dmitrij Miedwiediew znów zasugerował, że sąsiednie państwa mogłyby dokonać rozbioru Ukrainy. Zamieścił w sieci mapę z Ukrainą zredukowaną do obwodu kijowskiego, resztą terytorium podzieliły się Rosja, Polska, Rumunia i Węgry. Kreml nie przypadkiem sięgnął po tę prowokację – zaraz wypadało Święto Państwowości Ukraińskiej. Niewygodne, wszak Małorosja może funkcjonować jedynie w ramach większej rosyjskiej wspólnoty. I tym boleśniejsze, że odwołuje się do rocznicy Chrztu Rusi Kijowskiej, a tę przecież zawłaszcza rosyjska historiografia. 2 sierpnia rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa mówiła o tym „tzw. święcie” i bulwersowała się na briefingu dla zagranicznych dziennikarzy: „Ruś Kijowską zostawcie w spokoju!”.
„Jastrząb” Kremla się pospieszył
„Tak zwane” to coraz częstszy motyw propagandy. Kreml od dawna przekonuje, że Ukraina to twór sztuczny i „państwo sezonowe”, a teraz idzie dalej i coraz głośniej podnosi wątek „sztucznego status quo obowiązującego na obszarze byłego ZSRR”. Operacja nabiera tempa. A odpowiada za nią etatowy „jastrząb” Dmitrij Miedwiediew.
Kilka dni temu opublikował na VKontaktie artykuł pt. „Narody ZSRR znów będą żyć razem”. Zapewniał w nim, że Rosja naprawi „fatalny błąd 1991 r.” – mało subtelnie zawoalowana groźba wobec państw, które powstały na gruzach Związku Radzieckiego. W pierwszej kolejności wskazał Gruzję i Kazachstan.