Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

„Nie zwlekaj! Idzie zima!”. Czyli jak Rosja udaje, że wcale nie przegrywa

Nic tak skutecznie nie przykrywa porażki jak propaganda sukcesu. Na zdjęciu Władimir Putin Nic tak skutecznie nie przykrywa porażki jak propaganda sukcesu. Na zdjęciu Władimir Putin Maxim Shemetov / Reuters / Forum
Kreml próbuje przykryć porażki na ukraińskim froncie propagandą sukcesu, coraz częściej sięga też po argumenty mesjanistyczne. I ma na to wszystko zupełnie absurdalne dowody. Jak daleko się jeszcze posunie?

Dmitrij Miedwiediew znów zasugerował, że sąsiednie państwa mogłyby dokonać rozbioru Ukrainy. Zamieścił w sieci mapę z Ukrainą zredukowaną do obwodu kijowskiego, resztą terytorium podzieliły się Rosja, Polska, Rumunia i Węgry. Kreml nie przypadkiem sięgnął po tę prowokację – zaraz wypadało Święto Państwowości Ukraińskiej. Niewygodne, wszak Małorosja może funkcjonować jedynie w ramach większej rosyjskiej wspólnoty. I tym boleśniejsze, że odwołuje się do rocznicy Chrztu Rusi Kijowskiej, a tę przecież zawłaszcza rosyjska historiografia. 2 sierpnia rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa mówiła o tym „tzw. święcie” i bulwersowała się na briefingu dla zagranicznych dziennikarzy: „Ruś Kijowską zostawcie w spokoju!”.

„Jastrząb” Kremla się pospieszył

„Tak zwane” to coraz częstszy motyw propagandy. Kreml od dawna przekonuje, że Ukraina to twór sztuczny i „państwo sezonowe”, a teraz idzie dalej i coraz głośniej podnosi wątek „sztucznego status quo obowiązującego na obszarze byłego ZSRR”. Operacja nabiera tempa. A odpowiada za nią etatowy „jastrząb” Dmitrij Miedwiediew.

Kilka dni temu opublikował na VKontaktie artykuł pt. „Narody ZSRR znów będą żyć razem”. Zapewniał w nim, że Rosja naprawi „fatalny błąd 1991 r.” – mało subtelnie zawoalowana groźba wobec państw, które powstały na gruzach Związku Radzieckiego. W pierwszej kolejności wskazał Gruzję i Kazachstan.

Reklama