Nawet nie chcemy sobie tego wyobrażać. Dla dzielnego narodu ukraińskiego byłoby to pasmo nieszczęść, a Rosja wyszłaby z tego wzmocniona. Nie gospodarczo, broń Boże. Ale czy potrzebuje silnej gospodarki do skutecznych podbojów? To paradoks, że Zachód rękoma Ukrainy siłuje się z Rosją i nie może jej zadusić. Weźmy samochody. Rosja produkuje ich niewiele więcej niż Czechy, a wyraźnie mniej niż Brazylia czy Hiszpania. Mówi się, że jak upadnie jej gospodarka, to zbiednieją Rosjanie. Tyle że znaczna ich część, nawet 40 ze 143 mln, mieszka na wsiach i w miasteczkach na głębokiej prowincji, bez dostępu do bieżącej wody i kanalizacji, czasem bez prądu. Z czego mają zbiednieć? Z rozpadającej się chaty i paru garnków?
W każdym innym kraju ludzie by się zbuntowali, wściekli, demonstrowali aż do obalenia władzy. Ale nie w Rosji. Za to można dostać solidny wyrok w kolonii karnej, a poza tym od zawsze tak żyli, przywykli. Cywilizacja nie jest im potrzebna.
Mają za to nieprzebrane zapasy uzbrojenia, nieporównywalne z którymkolwiek krajem. Od końca II wojny światowej zbudowali dwa razy tyle czołgów co reszta świata razem wzięta, choć w produkcji samochodów nigdy nie wyprzedzili Hiszpanii. Mają fabryki amunicji, wciąż spore zasoby ludzkie, obywateli dwa i pół razy tyle co Ukraina. Jest z czego czerpać. To nic, że może zginie milion ludzi, przecież to nawet nie jest 1 proc. Kiedyś towarzysz Chruszczow chwalił się Amerykanom, że w ZSRR rakiety bojowe schodzą z taśmy jak parówki, jedna za drugą.