Określenie „totalny chaos” najlepiej oddaje sytuację w Rosji po 21 września. Putin ogłosił mobilizację, która miała być częściowa, a realnie niczym nie różni się od powszechnej. Miała dotyczyć wyłącznie rezerwistów z doświadczeniem bojowym, a każdy może otrzymać bilet na front. Miała przywrócić porządek i przestawić państwo na wojenne tory. Tymczasem szerzy chaos-biezporiadok-nierieszimost’ (chaos, nieporządek, niezdecydowanie).
Putin nie tylko wywołał ten stan, ale i go podsyca. Po ogłoszeniu mobilizacji wyjechał ze stolicy, oficjalnie na urlop na wybrzeżu Morza Czarnego. W typowy dla siebie sposób kontrowersyjne zadania scedował na innych. Jeśli mobilizacja okaże się fiaskiem, bo np. zbyt wielu mężczyzn opuści kraj, winna będzie FSB, której podlega służba graniczna. Jeśli „mięso armatnie” będzie ginąć w zbyt szybkim tempie, winny będzie resort obrony, który wraz ze sztabem generalnym nalegał na mobilizację.
Z-patrioci uciekają z Rosji
Putin nie jest typem twardziela wbrew temu, co się powszechnie uważa. Panicznie bał się pandemii i miesiącami nie wychodził z bunkra, a dziś obawia się protestów. Najpewniej nie zdecydował się na natychmiastowe zamknięcie granic, żeby „uszła para”. Czyli ok. 260 tys. mężczyzn, którzy – jak podaje FSB – w ostatnich pięciu dniach wyjechało z Rosji.
Dezercja Z-patriotów spowodowała wielokilometrowe kolejki na granicy z Finlandią, Kazachstanem i Gruzją. Ta ostatnia jest w najtrudniejszej sytuacji, bo w okolicy przejścia w Wierchnim Larsie utknęło ponad 3 tys. aut. FSB skierowała wozy opancerzone na wypadek, gdyby „rezerwiści zdecydowali się pokonać punkt kontrolny siłą” – powiedział portalowi RBC przedstawiciel Służby Granicznej FSB Północnej Osetii. Zareagowała też gruzińska straż, zezwalając na przekraczanie granicy pieszo.
To swoisty wyścig z czasem – straż graniczna na lotniskach otrzymała listy osób podlegających mobilizacji. Jak informowała agencja TASS, ograniczenia w ruchu pasażerskim potrwają do 2 października. Należy się też spodziewać, że granice Rosji zostaną w najbliższych dniach ostatecznie zamknięte. Najpewniej po 27 września, gdy zakończą się pseudoreferenda na terytoriach okupowanych Ukrainy, a Putin zainicjuje formalny proces ich aneksji.
Czytaj też: Cicha branka, czyli jak werbuje Rosja. Nikt się nie pali
Dagestan protestuje: nie jesteśmy ślepi!
Zamknięcie granic może jeszcze podgrzać nastroje. Teraz dochodzi do widowiskowych, ale wciąż incydentów. W weekend przebudził się Dagestan, a w istocie oburzył. W Machaczkale, stolicy, przeciwko mobilizacji mężów, braci i synów protestowały kobiety, a trzeba dodać, że w jednej tylko wsi zmobilizowano 110 mężczyzn – jak donosił kanał Tut Dagestan. „To nie Ukraina na nas napadła, to Rosja zaatakowała Ukrainę. Nie jesteśmy ślepi” – krzyczały kobiety.
Kiedy w niedzielę po południu tłum zablokował federalną autostradę między Chasawjurtem a Machaczkałą, policja strzelała z broni maszynowej w powietrze, by go rozproszyć. Kilku mężczyzn zostało pobitych, nie oszczędzano kobiet. By uwolnić aresztowanych, w tym osoby zamknięte w pojazdach policyjnych, demonstranci rzucili się na funkcjonariuszy. Do wieczora przybyły na miejsce dodatkowe oddziały policji oraz Gwardia Narodowa. W Machaczkale zatrzymano ok. 70 osób, a w Chasawjurcie ok. 20.
Rządzący Dagestanem Siergiej Mielikow wystraszył się reakcji mieszkańców i zażądał od urzędników, by naprawili błędy popełnione w czasie mobilizacji. W poniedziałek zmienił ton i oskarżył zewnętrzne siły o prowokację obliczoną na wywołanie protestów. Mieszkańców Dagestanu pouczył zaś, by nie padali „ofiarami wojny informacyjnej”.
Thomas Piketty: To jest wojna imperialna z poprzedniej epoki
Nie chcę iść na wojnę!
Funkcjonariusze też padają ofiarami ataków. W Ust-Ilimsku w obwodzie irkuckim na komendzie stawił się 25-letni Rusłan Zinin, uzbrojony i zdeterminowany. Zanim strzelił z broni własnej produkcji, powiedział: „Teraz wszyscy pójdziemy do domu”. Ranił w głowę komisarza wojskowego Aleksandra Jelisiejewa, którego przewieziono na oddział intensywnej terapii. Media kremlowskie robią ze sprawcy szalonego ukraińskiego dywersanta, ale to prosty chłopak z biednego regionu. Jego matka w rozmowie z lokalnymi redakcjami wyznała: „Bliski przyjaciel Rusłana dostał wezwanie, choć nigdy nie służył. To była kropla, która przelała czarę”.
Nie mniej dramatyczny incydent zdarzył się w niedzielę w Riazaniu – na dworcu autobusowym mężczyzna dokonał samospalenia. Na nagraniu opublikowanym przez „Nową Gazietę” widać, jak oblewa się substancją i ogarnięty ogniem krzyczy: „Nie chcę być częścią operacji specjalnej! (...) Nie chcę iść na wojnę!”. Miejscowa „Riazań” informowała później, że doznał poparzeń na 90 proc. powierzchni ciała, jego aktualny stan jest nieznany.
W ruch idą też koktajle Mołotowa, wciąż płoną wojenkomaty. Zanim Putin ogłosił mobilizację, spłonęło 20 komend uzupełnień, a po 21 września częstotliwość podpaleń jeszcze wzrosła. W dniu prezydenckiego orędzia ogień podłożono pod biura werbunkowe w Petersburgu i Niżnym Nowogrodzie, dzień później w obwodach orenburskim i zabajkalskim, spalono ponadto część budynku administracji miejskiej w Toljatti w obwodzie samarskim. 23 września zapłonęły biura rekrutacyjne w obwodach amurskim i chabarowskim, a do siedziby administracji w obwodzie wołgogradzkim wrzucono „przedmiot zapalający”. W Baszkortostanie przed lokalnymi biurami rządzącej partii Jedna Rosja płonęły opony. W niedzielę 25 września stanęły w ogniu biura wojskowe w Kaliningradzie, Mordowii i obwodzie leningradzkim, a w poniedziałek wojenkomat w Uriupińsku w obwodzie wołgogradzkim.
Czytaj też: Czy to realna groźba? Proste pytania o wojnę atomową
Na front może trafić każdy
Rosjanie są wściekli i czują się oszukani, a dochodzą nowe doniesienia o absurdach mobilizacji. Okazuje się bowiem, że nie stanowi przeszkody ani wiek emerytalny, ani zły stan zdrowia, ani brak podstawy prawnej, by dostać wezwanie na front. Można też trafić na służbę za karę – jak Andrej Kiczew, dziennikarz kanału RusNews z Archangielska, wezwany do wojskowego biura poboru w czasie antywojennego wiecu.
Z kolei Aleksander Faltyn, kierownik szkoły we wsi kałmuckiej z 30-letnim stażem, o godz. 5 nad ranem 22 września został przewieziony do wojskowego biura poborowego i tam skierowano go na szkolenie. Zdaniem córki bezprawnie, bo ojciec ma problemy zdrowotne: cukrzycę, nadciśnienie, krótkowzroczność. I choć urzędnicy resortu obrony, administracja miasta i biuro poborowe przyznają, że wobec Faltyna naruszono prawo, nie zamierzają nic z tym zrobić, „rozkładają ręce”.
Przed mobilizacją miała chronić też wielodzietność. Nie uchroniła Aleksandra Nimajewa, o którym w piątek pisał portal Mediazona. Ten 38-letni pracownik departamentu obrony cywilnej i sytuacji nadzwyczajnych w Ułan-Ude w Buriatii, ojciec piątki dzieci, w tym trzyletnich bliźniaków i najstarszej, 14-letniej córki, otrzymał wezwanie przed północą 21 września – o 4 nad ranem stawił się w wojenkomacie, a o godz. 14 nazajutrz był już w drodze do Czyty.
Armia mobilizuje każdego, kto może się przydać. Na front trafiają kierowcy, ładowacze i pracownicy logistyki – donosi portal Forbes.ru. W tym piloci transportu cywilnego. Do ministra transportu Witalija Sawieliewa zgłosił się Miroslaw Bojczuk, przewodniczący związku zawodowego personelu latającego, przestrzegając przed paraliżem ruchu. W przemyśle ciężkim tego samego obawia się m.in. dyrektor jednej z fabryk na Uralu. W rozmowie z Radiem Swoboda opowiadał: „Projektanci, inżynierowie produkcji, tokarze, spawacze, monterzy – wszyscy, którzy mają dziś mniej niż 55 lat – panika. A najmądrzejsi już wyjechali”.
Czytaj też: Car jest sam. „Po Putinie nikt by nie płakał, jego otoczeniu też by ulżyło”