Trudno sobie wyobrazić delikatniejszy moment dla włoskiej polityki. Szeroka prawicowa koalicja pod dowództwem postfaszystowskich Braci Włochów w bólach usiłuje sformować rząd i ponosi coraz bardziej spektakularne porażki. Giorgia Meloni po zwycięstwie w wyborach 25 września zapowiadała, że zaprosi do gabinetu ekspertów i nie będzie się kierować partyjnym kluczem przy obsadzie stanowisk. Ale technokraci jej odmawiają, a i w samej koalicji już trzeszczy. Pierwszy zdenerwował się szef Ligi Matteo Salvini, któremu marzyła się powtórka sprzed czterech lat – stanowisko wicepremiera i szefa MSW. Nic z tego nie będzie, Meloni nie chce konkurencji.
Rozczarowany jest też Silvio Berlusconi, który przy okazji triumfalnego powrotu do pierwszoligowej polityki przebąkiwał, że widzi się w roli przewodniczącego senatu. Stanowisko zajmie jednak jego własny minister obrony w latach 2008–11 Ignazio La Russa, współzałożyciel Braci Włochów. Już podczas wyborów przewodniczącego izby temperatura była wysoka – według świadków Berlusconi puścił pod adresem La Russy wiązankę niewybrednych wyzwisk.
Wódka od Putina, wino od Berlusconiego
O tym, że były premier, nazywany ze względu na swój dorobek Il Cavaliere, rycerzem przedsiębiorczości, jest niestabilnym punktem koalicji, pisaliśmy już wielokrotnie. Usuwając w lipcu swoich ministrów z gabinetu Mario Draghiego, praktycznie doprowadził do jego upadku. Przed głosowaniami w sprawie wotum nieufności dla rządu spotykał się z ambasadorem Rosji w Rzymie Siergiejem Razowem. Dyplomata przedstawiał mu wówczas „rosyjską wersję wydarzeń w Ukrainie”, a Berlusconi był nad wyraz zainteresowany. Nie sposób oczywiście dowieźć, że Razow przekonał go do wycofania poparcia dla Draghiego, ale Berlusconi regularnie przemyca w swoich wypowiedziach propagandę Kremla.
Z Putinem zawsze był w co najmniej dobrych relacjach. Przypomniał o tym w czasie niedawnego spotkania z deputowanymi i senatorami Forza Italia w Pałacu Montecitorio, siedzibie izby niższej. Nagranie z jego przemową wyciekło do mediów, fragmenty opublikowały we wtorek m.in. „La Repubblica” i „La Stampa”. Przypomnijmy: moment jest kluczowy w kraju i za granicą. W Rzymie toczą się negocjacje koalicyjne, Berlusconi zażądał od Meloni trzech ministrów dla Forza Italia, w tym resortu sprawiedliwości dla już zaakceptowanej przez panią premier Elizabetty Casellati. Ukraina jest dozbrajana przez Zachód, eksperci i dyplomaci wzywają, by nie ulegać nuklearnemu szantażowi Kremla. A co robi Berlusconi?
„Odnowiłem relacje z Putinem” – mówi do swoich parlamentarzystów. Jak twierdzi, „rosyjscy ministrowie wielokrotnie już zauważyli, że my (Włosi) jesteśmy z nimi w stanie wojny, bo przekazujemy Ukrainie broń i środki finansowe”. Zastrzega, że „nie może zająć stanowiska”, bo „jeśli wycieknie do prasy, skutek będzie katastrofalny”, ale „czuje się mocno, mocno zaniepokojony”. Zaraz potem, jak wynika z nagrań, opisywał swoje relacje z Putinem. Rosyjski prezydent, mówi Berlusconi, przesłał mu „bardzo uroczy list” i 20 butelek wódki w prezencie urodzinowym. Były premier Włoch odwdzięczył się butelkami wina musującego i „równie uroczym listem”. Dodał przy tym, że Putin zawsze wydawał mu się „rozsądny i pokojowo nastawiony”.
Czytaj też: Włochy. Dwa kraje w jednym
Przyjaźń cenna dla Kremla
O ile kwiecisty opis wymiany alkoholi można uznać za folklor związany ze stylem uprawiania polityki przez Berlusconiego, o tyle jego oceny sytuacji geopolitycznej lekceważyć nie można. W Pałacu Montecitorio powiedział bowiem, że obawia się wstąpienia Ukrainy do NATO. Spowodowałoby to, jak sądzi, przeniesienie konfliktu na poziom globalny. Wszystko z powodu groźby ataku nuklearnego, od którego „niech Bóg nas ochroni” i o którym „mówi się dzisiaj zbyt często”. Krótko mówiąc, jeśli Ukraina będzie dalej przeć w kierunku Zachodu, Putin na pewno wciśnie czerwony guzik, a wtedy już po nas. Włochach, Europejczykach, wszystkich. Dlatego trzeba ten ukraiński marsz zatrzymać.
Forza Italia próbuje się teraz tłumaczyć i wszystko dementować. Antonio Tajani, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, polityk nr 2 w partii Berlusconiego, obraca sprawę w żart, twierdząc, że historia o wymianie wódki na Lambrusco zdarzyła się w 2008 r. Ale kalendarz gra na jego niekorzyść – Berlusconi obchodził urodziny 29 września, więc można sobie wyobrazić, że Putin wysłał mu prezent właśnie teraz. Inni koalicjanci też na razie gaszą pożar, uspokajając prasę (i pośrednio zagranicznych partnerów), że rząd utrzyma antyrosyjski kurs i nadal będzie wspierał Ukrainę.
Problem w tym, że nowa włoska władza nie wydaje się stabilnym partnerem dla Brukseli czy Waszyngtonu, a Berlusconi kolejny raz udowodnił, że jest ekstremalnie niepewnym elementem tej politycznej układanki. Już dwa dni przed wyborami powiedział w programie „Porta a Porta”, że Moskwę do inwazji pchnął Zachód i sami Ukraińcy, którzy prześladowali rosyjskojęzyczną ludność, zabijając 16 tys. niewinnych osób. Putin, twierdził Włoch, interweniował na wyraźną prośbę tej mniejszości, a w Kijowie „chciał tylko ustanowić racjonalny rząd”. O Rosji z kolei mówi, że jest „jednoznacznie europejska”. Nie ulega wątpliwości, że Berlusconi jest dziś sprzymierzeńcem Kremla w samym środku Unii Europejskiej. Bruksela powinna wzmóc czujność. Jakakolwiek zwłoka może wywołać nieodwracalne szkody dla wspólnoty, ale przede wszystkim dla Ukrainy.
Czytaj też: Włoska prawica pcha kraj w objęcia Putina