Rosjanom ewidentnie wyczerpały się możliwości. Wojna zamieniła się w pozycyjną jatkę, najeźdźcy nie mają zdolności prowadzenia działań ofensywnych. Mówimy: „stracili zdolność ofensywną”, ale co to oznacza? Nie mają ludzi, sprzętu, amunicji? Tego im akurat nie brakuje.
Natarcie składa się zawsze z dwóch faz. Po pierwsze, trzeba przełamać obronę przeciwnika, ale nie pierwszą linię, lecz wszystkie kolejne. A później wprowadzić za nie odpowiednie siły i uchwycić ważne obiekty. Najlepiej przeciąć szlaki zaopatrzenia, rozjechać składy, bazy remontowe, system dowodzenia – wywołamy w ten sposób bezładną ucieczkę, we froncie pojawi się szeroka, niebroniona dziura. Tak było pod Bałakliją i Iziumem.
Przełamanie obrony przeciwnika to najtrudniejszy element natarcia. Nie dość, że trzeba to zrobić, to jeszcze należy działać szybko. Jeśli będziemy się guzdrać, nieprzyjaciel ściągnie, co się da, i stworzy zaporę nie do przebicia. Chyba że zanim zdąży to zrobić, wydostaniemy się na przestrzeń wolną od niego. A przynajmniej od jego bojowych jednostek, bo rozgniatać gąsienicami składy, bazy, sztaby i węzły łączności czy lotniska śmigłowców to akurat sama przyjemność.
Jak szybko trzeba działać? Tajemnica tkwi w celnym zniszczeniu poszczególnych punktów oporu w krótkim czasie, żeby nieprzyjaciel nie miał jak się bronić. W to, co zostanie, wchodzi dobrze wyszkolona piechota zmechanizowana, wsparta czołgami i precyzyjnym ogniem artylerii. To się nazywa sprawne współdziałanie.