Bilans ofiar ostatnich tygodni może szokować. Twitter: blisko 3,5 tys. osób zwolnionych jednego dnia, właściwie pod wpływem chwili. Meta: jeszcze więcej, 11 tys. na bruk. We wtorek „New York Times” poinformował o planowanym zwolnieniu 10 tys. pracowników Amazona. A do tego redukcje zatrudnienia w wielu mniejszych firmach technologicznych, spośród których wiele jeszcze niedawno wymienianych było jako potencjalne cele do przejęcia przez największe koncerny. Jak informuje śledzący falę zwolnień w sektorze technologicznym portal Layoffs.fyi, tylko w listopadzie z pracą pożegnało się 23 tys. osób w spółkach informatycznych. Od stycznia liczba ta urosła już do 100 tys. I nic nie wskazuje, żeby miała przestać wzrastać.
Cyfrowi giganci nie tak kuloodporni?
Postronny obserwator może pokusić się o prostą obserwację, że w czasach kryzysu, który przecież nieuchronnie nadchodzi i być może będzie najsilniejszy w historii zglobalizowanego świata, zwolnienia nie są niczym nietypowym. Ot, pogarsza się koniunktura, klienci są mniej skłonni wydawać pieniądze na nie do końca im niezbędne usługi cyfrowe, a inwestorzy unikają ryzyka, zakręcając kurek z milionowymi przelewami dla start-upów. Sektor technologiczny od zawsze uważał jednak, że w jego przypadku ogólne prawidłowości ekonomiczne nie mają zastosowania. Napędzany autotematyczną mitologią, często nazywaną wręcz „ewangelią” głoszoną przez liderów w typie Muska czy Marka Zuckerberga, wierzył, że jest na kryzysy odporny. Właśnie dlatego, że zwolnienia na masową skalę w tym sektorze wydarzają się po raz pierwszy – a nie miały wydarzyć się nigdy – tak bardzo szokują.
Dobrze obrazują to słowa samego Zuckerberga, który w wiadomości do wszystkich, w tym do zwalnianych pracowników, przyznał się, że źle ocenił sytuację na rynku. Nie docenił inflacji, rosnących kosztów życia, ogólnej niepewności. Wziął na siebie pełną odpowiedzialność, co jednak dla zwalnianych tysięcy osób jest marnym pocieszeniem. Pokazuje jednak znacznie ciekawsze zjawisko. Na oczach całego świata technologiczni ewangeliści przeżywają moment prawdy, chwilę zetknięcia z rzeczywistością. Przekonują się, że dotychczas obowiązujące w Dolinie Krzemowej motto, by „poruszać się szybko i demolować wszystko po drodze”, co tłumaczyć można jako „rozwój bez względu na koszty i konsekwencje”, może doprowadzić do sukcesu tak samo, jak i do porażki.
Czytaj też: Teraz Meta. Po co Zuckerbergowi ta zmiana?
Świąteczne przesyłki dotrą na czas?
Istnieje też argument przeciwko takiej generalizacji, bo choć dane wskazują na recesję w całym sektorze, to zwolnienia w największych firmach mają jednak trochę odmienne podłoża. Amazon, choć powszechnie uważany jest za firmę technologiczną, na zmiany w koniunkturze i nastrojach konsumenckich podatny jest najmocniej, bo zarabia również na usługach najbardziej „tradycyjnych” – handlu fizycznymi, realnymi przedmiotami (choć mniej zysków przynoszą obecnie także usługi informatyczne w ramach Amazon Web Services). Karen Weise z „New York Timesa”, która jako pierwsza opisała szczegóły planowanej fali zwolnień, zauważa, że o lęku przed kryzysem świadczy nie tylko skala, ale też moment ogłoszenia redukcji zatrudnienia. Zbliża się przecież okres świąteczny, w którym Amazon notował rekordowe obroty, ale cenił też sobie stabilność. Na świecie zatrudnia ponad 1,5 mln osób, w sporej części są to pracownicy fizyczni zatrudnieni na tzw. kontraktach godzinowych, z wynagrodzeniem niewiele przekraczającym płacę minimalną w danym kraju. Przed Bożym Narodzeniem to oni, zbiorowo, decydowali o sukcesie Amazona, ale według wstępnych doniesień w tym segmencie firma zwolnień nie planuje. Zapewne również dlatego, że pracownicy fizyczni są relatywnie tani w utrzymaniu.
Cięcia będą miały natomiast miejsce w zespołach i spółkach córkach, które stanowią technologiczną obudowę Amazona. Tak więc sporo osób zostanie zwolnionych z Amazon Care, usługi domowej opieki medycznej, na którą gigant nigdy nie wygenerował odpowiedniego popytu na amerykańskim rynku. Prawdopodobnie zamknięty zostanie Scout, firma obsługująca roboty dostarczające zakupy i zamówienia do domów odbiorców. Według Bloomberga oznaczać to będzie odesłanie kolejnych 400 osób na bruk. Firma zapewnia, że zwolnienia odbywać się będą stopniowo, ale wśród pracowników rośnie niepewność. Również z powodu niedawnych doświadczeń w Twitterze, gdzie atmosfera gęstniała z każdym dniem, aż wreszcie doszło do rozwiązania umów z połową załogi.
Czytaj też: Elon Musk Człowiekiem Roku. Z wizją, ale bez empatii
Musk: długie godziny w pracy albo na bruk
Sama przyszłość tej platformy to oddzielny temat, bo biznesy Elona Muska wymykają się rynkowej prozie życia, a przede wszystkim logice. Odkąd przejął władzę nad Twitterem, zachowuje się jak szaleniec w roli managera. I problem w tym, że w jego szaleństwie na razie żadnej metody nie widać. Nie poprzestał na zwolnieniu ponad 3 tys. osób. Zaraz potem dopisał do tej listy grupę inżynierów, którzy opublikowali w sieci krytyczne komentarze pod jego adresem – na Twitterze lub w wewnętrznych firmowych wątkach na komunikatorze Slack. Nie wiadomo dokładnie, ile osób straciło pracę przez autorytaryzm Muska, ale stacja NBC podaje, że mogło ich być nawet 20. Tym, którzy jeszcze w szeregach firmy się utrzymali, zakomunikował z kolei swoje wymagania. W dużym skrócie w tzw. Twitterze 2.0 nowy właściciel oczekuje od pracowników całkowitej lojalności, zakazuje im krytyki i każe być w gotowości „do pracy przez bardzo długie godziny”. Ci, którym te warunki nie odpowiadają, mogą zwolnić się już teraz, otrzymają trzymiesięczną odprawę. Według informacji podanych niezależnie od siebie przez szereg mediów, w tym Bloomberga, CNBC, Wired i „New York Timesa”, wielu pracowników poważnie rozważa skorzystanie z tej opcji, konsultując się również z tymi, którzy już z Twittera wylecieli.
Zwłaszcza że na jaw wychodzi coraz więcej dowodów na dyktatorskie wręcz metody prowadzenia swoich spółek przez Muska. Jak w czwartek rano polskiego czasu poinformował „New York Times”, kilkoro byłych pracowników SpaceX, firmy stworzonej przez miliardera w celu zrealizowania jego marzenia o kolonizacji Marsa, twierdzi, że zostało zwolnionych po opublikowaniu listu otwartego krytykującego sposób, w jaki Musk prowadzi przedsiębiorstwo. Zwolnieni nie zamierzają poprzestać na publicznym wylewaniu żali – zapowiadają skargę do amerykańskich regulatorów rynku pracy, nie wykluczają też pozwu sądowego.
Czytaj też: A gdyby Elon Musk wyłożył 6 mld dol. na walkę z głodem?
Skorzystać na kryzysie
Są jednak i tacy, którzy na kryzysie w amerykańskim sektorze technologicznym próbują skorzystać. W czwartek ciekawy, utrzymany w humorystycznym tonie, choć zawierający jak najbardziej poważną ofertę, post opublikowany został na instagramowym koncie promującym Wilno. Władze stolicy Litwy zapraszają w nim osoby zwolnione z Mety czy Twittera do przeprowadzki do nadbałtyckiego kraju. Na samą przeprowadzkę oferują 3 tys. euro na osobę. A co potem? Wilno chwali się, bo ma czym. Najbardziej zielona stolica Europy. 85 proc. osób na rynku pracy mówiących po angielsku. 98-procentowa satysfakcja z życia w mieście wśród lokalnej populacji. Dynamiczny rozwój sektora fin-tech, miejsce w czołowej dziesiątce w Europie pod względem work-life balance.
Może więc nie warto umierać za Dolinę Krzemową i ekscentrycznych ewangelistów nowych technologii? Dla pracowników Twittera, ale też paru innych spółek, to pytanie wyjątkowo na czasie.