Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Musk przejął Twittera i już zaprowadza porządki. Co dalej z serwisem?

Elon Musk Elon Musk Imago Stock and People / East News
Elon Musk panowanie zaczął od brutalnej manifestacji siły i zwolnienia czterech ważnych członków kadry zarządczej Twittera. A wszystko wskazuje na to, że dopiero się rozkręca.

Zaczęło się jak zawsze, gdy chodzi o niego: spektakularnie, głośno, z przytupem. Elon Musk ostateczną decyzję o przejęciu Twittera musiał podjąć do piątku 28 października. W przeciwnym razie czekałby go proces przed sądem gospodarczym stanu Delaware, specjalizującym się w sprawach dotyczących fuzji, przejęć i kwestii kapitałowych. Niespecjalnie przekonujący materiał dowodowy, który zgromadził po swojej stronie, oraz brawurowe wycofanie się z zakupu rzekomo z powodu zaniżanej przez władze Twittera liczby nieaktywnych kont będących botami (Musk nie umiał poprzeć swoich argumentów danymi) stawiałyby go raczej na przegranej pozycji, więc transakcję musiałby dopiąć i tak. Zgodnie z przewidywaniami wolał to jednak zrobić na własnych warunkach, manifestując pełnię władzy, którą sobie zafundował za jedyne 44 mld dol.

Czytaj też: Rushdie, Rowling i pogróżki z Twittera

Naczelny ćwierkacz Musk

Całą operację przeprowadził tak, jakby była pieczołowicie reżyserowanym spektaklem, czymś na kształt korporacyjnych wojen barwnie zilustrowanych w produkcjach takich jak „Sukcesja” czy „Big Short”. Najpierw w środę pojawił się w siedzibie firmy, niosąc w rękach... umywalkę. Dał się oczywiście w tej kuriozalnej pozie nagrać, a wideo wrzucił, no właśnie, na Twittera, z podpisem: „Wchodzę do siedziby Twittera, let that sink in” – co jest oczywiście grą słowną. Musk chce, by świat pogodził się z faktem, że od teraz portal należy do niego. A przedstawienie miało się dopiero zacząć.

Przejęcie Twittera zostało oficjalnie ogłoszone w czwartek wieczorem polskiego czasu. Musk od razu w opisie profilu mianował się „naczelnym ćwierkaczem”. Zaraz potem rozpoczął porządki i dość brutalnie rozprawił się z poprzednimi władzami. Posady straciło czterech członków kadry zarządczej: prezes Parag Agrawal, szef pionu finansowego Ned Segal oraz dwie osoby odpowiedzialne za departament prawny. Co najmniej jedno z nich opuściło ponoć firmę w eskorcie ochrony. Wiele wskazuje, że to nie koniec czystek, wszak od dawna wiadomo, że Musk uważa Twittera za firmę z potencjałem, ale fatalnie zarządzaną. Wsławił się zresztą deklaracją, że kupuje ją za bezcen, bo jest warta co najmniej dziesięć razy więcej.

Teraz w firmie ma nastać era „optymalizacji”. W Twitterze jest zatrudnionych ok. 8 tys. osób – Musk uważa, że w 80 proc. niepotrzebnie. Nie wspomniał nic o „zwolnieniach”, ale na morale pracowników dobrze to nie wpłynęło. Jak wynika z informacji Reutersa, na anonimowej platformie Blind przeprowadzono w firmie sondaż opinii na temat jej przyszłości. W badaniu wzięło udział 266 osób; mniej niż 10 proc. ma nadzieję, że zachowa pracę w najbliższych trzech miesiącach. Właściciel Tesli i SpaceX, znany megaloman, nieustannie szukający afirmacji, słynie z tego, że budzi niepewność i upaja się władzą nad ludźmi. Nie ma więc żadnej różnicy między jego spekulacjami o wyprzedawaniu bitcoina czy przejęciu Coca-Coli a deklaracjami o wyrzuceniu na bruk czterech na pięciu pracowników Twittera. Jak naprawdę będzie, wie tylko on.

Czytaj też: Kto zarabia na śledzeniu użytkowników

Twitter i celebryci

Chociażby dlatego nie wiadomo, jaką platformą będzie Twitter po przejęciu. Miliarder na pewno zliberalizuje zasady dotyczące moderacji, blokowania kont i swobody wypowiedzi – choć zapewnia, że nie planuje zamienić portalu „w piekło dla wszystkich”, w którym każdy będzie mógł mówić, co mu się podoba. Poza tym planuje podjąć walkę z botami i upublicznić algorytm, na podstawie którego użytkownikom sugerowane są treści. Największym wyzwaniem będzie zwiększenie zaangażowania użytkowników. Musk marzy, by przybyło tzw. ciężkich tweetów, czyli wpisów, które wywołują najwięcej interakcji i dyskusji. Tego typu posty publikuje teraz ok. 10 proc. użytkowników, a odpowiadają za 90 proc. wpisów i generują połowę przychodów.

Pamiętajmy przy tym, że Musk marzy też o stworzeniu „superaplikacji do wszystkiego”, dla której Twitter ma być fundamentem. O tej części planów wiadomo jeszcze mniej. Prawdopodobnie nosiłaby nazwę X (miliarder jest posiadaczem domeny internetowej X.com). Z jednej strony może to blef, z drugiej – niewykluczone, że Musk rzuci wyzwanie Markowi Zuckerbergowi i Mecie. Na pewno ma do tego zasoby technologiczne i finansowe.

Kilkanaście dni temu „New York Times” napisał, jak szef Tesli spędza czas wolny. Wyłania się z tego obraz dość przygnębiający: nieprzeciętnie utalentowanego miliardera, który szuka akceptacji w gronie celebrytów. Musk, znany z chronicznych problemów ze snem, rzadko bierze wolne, a jeśli już to robi, to dodatkowo się forsując. Weekendowe wypady na Karaiby, imprezy w Nowym Jorku czy Los Angeles, często tylko po to, by zamienić kilka słów ze znanymi piosenkarzami, aktorkami, osobami ogólnie popularnymi. Tego Musk pragnie chyba najbardziej. I może po to kupił Twittera.

Czytaj też: Jak cyfrowi giganci wpływają na światową politykę

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną