Świat

Rosjanie uciekają na plaże, Tajlandia zaprasza. O wojnie w Ukrainie tu nie słychać

Turyści na lotnisku w Bangkoku, 4 stycznia 2023 r. Turyści na lotnisku w Bangkoku, 4 stycznia 2023 r. Athit Perawongmetha / Reuters / Forum
Rosjanie napędzają odbudowę turystyki w Tajlandii, zwłaszcza gdy zabrakło gości z Chin. Mieszkańców nie stać na kierowanie się moralnością, a wojna w Ukrainie jest dla nich abstrakcyjna i odległa.

W kwietniu 2022 r. ruch na tajskiej wyspie Phuket i w Pattayi, kurorcie nieopodal Bangkoku, wyraźnie zmalał. To nie był powrót do pandemicznego 2020, ale na plażach było wyjątkowo łatwo o leżaki. Szyldy na sklepach, tłumaczenia menu w restauracjach i języki organizatorów rozrywek tłumaczyły te pustki – poza tajskim i angielskim wszędzie chińskie i rosyjskie napisy. Chińczyków w Tajlandii nie ma od stycznia 2020, gdy Pekin zakazał wyjazdów zagranicznych, starając się powstrzymać szalejący już wtedy w Wuhanie covid. Rosjanie przestali przyjeżdżać, gdy międzynarodowe sankcje uniemożliwiły im loty czy płatności poza krajem.

Ale o ile chińscy turyści wciąż są skazani na podróże po kraju, o tyle Rosjanie – nie. Od września latają znów do tego azjatyckiego kraju. Na początku niewielu, dziś – masowo. W pierwszym kwartale tego roku może ich być nawet ponad 375 tys. (w całym 2019 było 1,5 mln). Przed pandemią Rosjanie byli tutaj siódmą co do wielkości grupą turystów, teraz są trzecią. Na Phuket co piąta turystka i turysta są z Rosji. Dla Tajlandii to świetni goście – wydają więcej niż obywatele innych państw, zatrzymują się w droższych hotelach i na dłużej.

Rząd w Bangkoku nie tylko nie dołączył do sankcji, ale aktywnie współpracuje z Moskwą, by wznowić turystykę. Władze ani słowem nie zająknęły się o moralności tego biznesu. Dla zwykłych Tajów to też rzadko problem i zupełnie nie dlatego, że popierają politykę Putina. Po prostu potrzebują pieniędzy, a wobec braku turystów z Chin Rosjanie są ich bardzo ważnym źródłem.

Czytaj też: Sankcje cofną Rosję prawie do epoki kamienia łupanego

Tajlandia. Trzeba odpracować straty

Przed pandemią turystyka odpowiadała za ok. 18 proc. tajskiego PKB. W 2019 kraj odwiedziło 40 mln gości. Mimo stopniowego znoszenia wszystkich obostrzeń między jesienią 2021 a latem 2022 wciąż jest wiele do odrobienia. W zeszłym roku Tajlandię odwiedziło niecałe 12 mln ludzi, w tym według prognoz rządowej organizacji turystycznej może to być 20 mln. W tej puli dominują turyści z bliskiej zagranicy: Indii, Malezji, Australii, ale kilkaset tysięcy Rosjan też ma ogromne znaczenie.

Ten udział w PKB przekłada się na 4–5 mln miejsc pracy. To sektor przeważnie nieformalny, w którym setki tysięcy osób utrzymują się ze sprzedaży jedzenia na ulicy, sprzątania po imprezujących turystach, wożenia ich na fotogeniczne wyspy. Praca raczej na szaro niż czarno, choć bywa też nielegalna, zdarzają się przypadki wykorzystywania migrantów i migrantek z dużo biedniejszych krajów ościennych (Laosu, Kambodży, Birmy), często jako seksworkerki. Pod koniec marca 2020 r., gdy Tajlandia z dnia na dzień przestała wpuszczać turystów, tysiące z tych osób straciło przychody. Kraj co prawda wypłacał koronawirusowe zapomogi nawet osobom bez rejestracji w systemie ubezpieczeń społecznych, ale i tak wiele z nich stanęło w obliczu biedy.

Do dziś miejsca pracy nie zostały odtworzone – np. otwartych jest tylko ok. 80 proc. hoteli w porównaniu do 2019 r. Pozamykane są nawet niektóre sklepy 7-Eleven, które w popularnych miejscach były co kilkadziesiąt metrów i zdawały się niezniszczalne. To głównie efekt braku turystów z Chin, którzy stanowili zdecydowanie najliczniejszą grupę przyjezdnych (nawet jedną trzecią).

Czytaj też: Młodzi Tajowie mają dość beznadziei i króla bawidamka

Co Taj wie o wojnie

To nie tak, że Tajowie i Tajki – przynajmniej zwykli pracownicy sektora turystycznego, a nie rząd i menedżerowie – świadomie blokują moralne wątpliwości związane z zarabianiem na Rosjanach. Spora część nie ma w ogóle takich dylematów, bo o wojnie w Ukrainie i zbrodniczej polityce Kremla po prostu bardzo mało wie. Temat nie jest silnie obecny w mediach poza największymi tytułami dla elity i obcokrajowców. Mówi się o sankcjach, ale przez pryzmat efektów praktycznych: jak Rosjanie mogą przylecieć do kraju? (linie mogą latać samolotami ukradzionymi zachodnim właścicielom). Jak będą płacić? (kartami wystawionymi poza Rosją i gotówką, której turyści przywożą sporo). O okrucieństwie wojska, nie mówiąc o szerszym kontekście inwazji, nie słychać.

Nakłada się na to ogólnie niewielki poziom wiedzy o europejskiej polityce. Edukacja jest dość słaba i mocno wsobna – Tajowie nie uczą się o historii Europy. Zresztą ciężko o to mieć pretensje, bo w Europie o historii imperiów Syjamu też mało kto wie. Ale efekty bywają dość groteskowo-tragiczne. Najbardziej jaskrawym przykładem jest dość częste przywoływanie wizerunku Hitlera, SS i III Rzeszy w popkulturze. Nie ma to nic wspólnego z popieraniem nazizmu – członkowie boysbandów z jakiegoś powodu lubią czarno-czerwone błyskawice SS i swastyki, a Hitler jest uważany za silnego, nacjonalistycznego przywódcę, który uniezależnił swój naród (co jest spójne z dominującą w kraju linią polityczną).

Tak jak III Rzesza jest dla wielu Tajów bytem teoretycznym, tak samo Rosja nigdy nie odgrywała większej roli. Nie jest tu postrzegana jako kolonialne imperium, agresor, mocarstwo, lecz głównie źródło turystów. Dla wielu osób pracujących w nadmorskich resortach wszystkie języki słowiańskie kwalifikują się jako Russian, a już zwłaszcza te pisane cyrylicą, jak ukraiński. Wojna jest odległa, niezbyt zrozumiała, do tego nie ma większego znaczenia dla życia Tajów poza kwestią utrudnień w przyjazdach ludzi z Rosji.

Czytaj też: Gesty, które obalają rządy

Chiny otwierają się powoli

Uogólnianie tego, co myślą Tajowie, jest oczywiście niesprawiedliwe, ale wrażenia są jednoznaczne: rząd aktywnie o Rosjan zabiega, a osoby pracujące w turystyce potrzebują pieniędzy, nieważne, od jakich gości. To rodzi pytanie, jak na tę sytuację wpłynie otwarcie Chin. Na razie nie da się odpowiedzieć, bo nie wiadomo, jak do końca będzie ono wyglądało. Pekin co prawda znosi od 8 stycznia obowiązek kwarantanny dla przyjezdnych, ale nadal nie wznowił organizacji wycieczek zorganizowanych (a tak głównie podróżują chińscy turyści). Wróci wydawanie wiz i paszportów, więc goście z Chin udadzą się znów do państw w regionie i bez wątpienia szybko staną się główną grupą. Jednak ciężko się spodziewać, by towarzyszyło temu odwrócenie się od rynku rosyjskiego, tym bardziej że Rosjanie są znacznie bardziej zyskowni (Chińczycy płacą mało i często przez własnych pośredników, więc niewiele pieniędzy zostaje w Tajlandii).

Władze Tajlandii starają się popierać Rosję na tyle, na ile to konieczne, by przysyłała turystów, o których zabiegają też Wietnam czy Sri Lanka, nie mówiąc o Egipcie i Turcji. Minister spraw zagranicznych Don Pramudwinai odwiedził Moskwę we wrześniu, Tajlandia wstrzymała się kilka razy w trakcie głosowań w ONZ potępiających Rosję – ale kilka razy wsparła Ukrainę. W przeciwieństwie np. do Indonezji nie stara się odgrywać aktywnej roli w kryzysie, działa pragmatycznie. A, niestety, uciekający przed poborem zamożni Rosjanie to dla tajskiej gospodarki świetny prezent.

Czytaj też: Pandemia wstrząsnęła nietykalnym królem Tajlandii

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną