Miniony tydzień spędziłem w Korei Południowej na międzynarodowej konferencji dziennikarskiej. Wśród ponad 50 uczestników z Europy było nas dziesięcioro, większość stanowili Azjaci, Afrykanie, Latynosi. Zanurzenie na tydzień w środowisku, które wcale nie żyje wojną w Europie i nie pyta za każdym razem o to, jak wspierać Ukrainę, było dla mnie jak wyprawa na Księżyc. I stworzyło niedostępną na co dzień okazję, by zapytać o ich punkt widzenia. Globalnego południa.
Czytaj też: 8 mld. Już tyle jest nas na świecie. Przed nami kumulacja problemów
Odwrotna perspektywa geopolityczna
– Jesteśmy małym i słabym krajem, wciśniętym między takie olbrzymy jak Indie i Chiny. Co niby mielibyśmy zrobić? – mówi Rinzin z Bhutanu, himalajskiego królestwa znanego ze specyficznej filozofii szczęścia narodowego brutto i sceptycznego podejścia do dobrodziejstw zachodniej cywilizacji. Bhutan żył do tej pory w swego rodzaju izolacji z wyboru i dopiero od niedawna bardzo ostrożnie otwiera się na świat. Ten kraj to może skrajność, ale na świecie bardzo dużo jest takich państw: skupionych na sobie, chcących przede wszystkim spokoju, niemających ambicji zmieniania reszty świata ani nawet obrony żadnych wspólnych wartości. Większości dla zademonstrowania sprzeciwu lub wsparcia wystarczy wystąpienie w ONZ.
Odległość też ma znaczenie, bo wyznacza poziom izolacji. Bhutan jest w pewnym sensie na końcu świata, mimo że leży niemal pośrodku euroazjatyckiego superkontynentu, największej masy lądowej globu. Rinzin nie bardzo wiedział, gdzie leży Polska, a gdzie Ukraina, pytał, czy mamy wspólną granicę, nie zdawał sobie sprawy, że