Możesz mnie spytać o wszystko, co cię ciekawi. Nie rozmawiam tylko o dwóch tematach: o liczbie nosorożców, bo są zagrożone, i o wojnie w Ukrainie, bo polityka mnie nie interesuje – Steven założył czapkę z daszkiem i z szerokim uśmiechem zajął miejsce z przodu 12-osobowej, przerobionej toyoty. Pracuje w jednym z prywatnych parków narodowych na wschodzie kraju, jest kierowcą i tropicielem dzikich zwierząt. O gepardach czy lwach zdaje się wiedzieć wszystko – i o tym akurat chętnie opowiada. Ale o konflikcie toczącym się 15 tys. km stąd nie mówi. Mimo że, jak sam przyznaje, wojnę potępia zawsze i wszędzie.
To nie nasza wojna
Ten cichy symetryzm w stylu papieża Franciszka w Republice Południowej Afryki widać na każdym kroku. W różnych częściach kraju ukraińskie flagi dało się policzyć na palcach jednej ręki. Zarówno w bogatych dzielnicach Kapsztadu, przypominających protestancki Disneyland małych miastach, jak i w miasteczkach wzdłuż granicy z Mozambikiem nastawienie jest takie samo: to nie nasza wojna, nie będziemy zabierać stanowiska.
W RPA tę neutralność tłumaczy się inaczej niż w Europie. To neutralność ze wskazaniem: brak poparcia dla Ukrainy oznacza tu podskórne utrzymywanie ciepłych uczuć względem Rosji. Co więcej, w Kapsztadzie, Pretorii czy Johannesburgu rosyjscy turyści bawią się w najlepsze, a marki na torbach wynoszonych z centrów handlowych wskazują raczej, że sankcjami nałożonymi grubo ponad rok temu też niespecjalnie się przejmują.