Zwykle w czasie natarcia ugrupowanie dzieli się na rzuty, co najmniej dwa. Pierwszy przełamuje pierwszą linię obrony, drugi ma wyjść za linie wroga i pędzić tak daleko, jak się da. Dlatego bardzo często pierwszy rzut składa się głównie z piechoty wspartej czołgami, która liczy na ogień artylerii i moździerzy skierowany na wskazane cele. To piechota najlepiej „oczyszcza” okopy, ziemianki i stanowiska ogniowe wroga, czołga się ku nim, a bojowe wozy piechoty i czołgi trzymają je pod ostrzałem. Wroga najlepiej osaczyć lawiną ognia (a i ładunki kasetowe są nie od rzeczy), zadać mu straty, zmniejszyć liczbę żołnierzy zdolnych do obrony, a jednocześnie posuwać się ostrożnie, najlepiej mając jeszcze do pomocy sekcje saperów do usuwania min.
Wydaje się, że labirynt transzei, ukryć i ziemianek ciągnie się w nieskończoność. Ale tak nie jest. Musi być jakaś strefa komunikacji, w której poruszają się ciężarówki z zaopatrzeniem. Nie sposób przecież nosić skrzynek z amunicją kilkanaście kilometrów, skacząc przez rowy. Dlatego między liniami obronnymi są wolne pasy. Tu lokuje się artylerię, tu stacjonują czołgi gotowe pomóc na zagrożonych odcinkach, tu są też punkty dowodzenia batalionów, a czasem i wysunięte stanowiska dowodzenia brygad i pułków (główne stanowiska dowodzenia są nieco dalej z tyłu). O ile oczywiście rosyjskie brygady i pułki organizują takie wysunięte stanowiska, bo wiele wskazuje, że oficerowie lubią siedzieć dalej od linii frontu.
Wejście w taki pas to doskonały moment, by wprowadzić pancerny rzut drugi, przydzielić mu saperów i jednostki obrony przeciwlotniczej.