„Każdy członek Hamasu jest już martwy” – groził premier Beniamin Netanjahu po pierwszym posiedzeniu gabinetu wojny. Tworzący z nim „rząd jedności” lider opozycji Beni Ganc zapowiedział, że Izrael „zdmuchnie rzecz zwaną Hamasem z powierzchni Ziemi”. Nikt nie ukrywa, że jednym z priorytetów jest dziś zabicie przywódców Hamasu, żeby sparaliżować funkcjonowanie tej organizacji. – Politycy mówią to, co chcą usłyszeć Izraelczycy. Scenariusz wzięty żywcem z „Faudy”, w którym giną prawie wszyscy źli, a przetrwają dobrzy, jest mało prawdopodobny. Nie da się tego zrobić bez narażenia na śmierć ogromnej liczby cywilów w Gazie – twierdzi Michał Wojnarowicz, analityk ds. Bliskiego Wschodu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Jego zdaniem Hamas wciąż ma za granicą wielu popleczników: w Iranie, Rosji, Katarze, krajach Azji, którzy spróbują obniżyć cenę, jaką będzie musiał zapłacić za swój atak na Izrael.
Czytaj też: W kibucu pod ostrzałem. „Mam siedem sekund na ucieczkę”
Deif i Sinwar się mszczą
A zapłacić musi. Numerem jeden na liście izraelskich celów, poszukiwany od 1995 r.