Rosja chce założyć bazę wojskową w Libii, donosi agencja Bloomberg. Partnerem Kremla na północy Afryki jest gen. Chalifa Haftar, kontrolujący większość libijskiego terytorium. We wrześniu złożył wizytę w Moskwie, widział się z prezydentem Władimirem Putinem i ministrem obrony Siergiejem Szojgu.
Rosja wobec międzynarodowej izolacji wprowadzonej po ataku na Ukrainę desperacko poszukuje sprzymierzeńców, nie ma oporów przed flirtem z banitami. Właśnie zacieśniła więzy z Kim Dzong Unem, satrapą z totalitarnej Korei Północnej, gdzie kupuje amunicję artyleryjską. Teraz próbuje ubić interes z „silnym człowiekiem” z Cyrenajki. Haftar potrzebuje broni, w tym systemów walki przeciwlotniczej. Nie miałby także nic przeciwko temu, by udało się przeszkolić jego pilotów i członków sił specjalnych. W zamian może Rosjanom zaproponować prawo do cumowania okrętów np. w porcie w Tobruku.
Czytaj też: Tunezja, Egipt, Libia. Czy Arabowie są skazani na despotów?
Rosyjska baza tuż pod nosem Europy
Baza – według innych wersji bazy, w tym lotnicze – nie powstanie od razu. Trzeba najpierw poważnych inwestycji, należy przecież zbudować całą infrastrukturę. Gdyby jednak faktycznie się zmaterializowała, to wyskoczy tuż pod nosem Europy. Byłaby bardzo poważnym wyzwaniem dla NATO na jego południowej flance. Pozwoliłaby też Rosji na stałą obecność wojskową na szlaku śródziemnomorskim, czyli jednej z arterii globalnej żeglugi handlowej. Rosyjska flaga powiewająca np. nad tobruckim nabrzeżem byłaby wreszcie dowodem, że to nie Zachód izoluje Kreml, ale Rosja bierze Europę w okrążenie.
Rosja jest nadal obecna i bardzo aktywna w Syrii, gdzie już śródziemnomorską bazę swojej marynarki ma. Niejasny pozostaje jej udział w najnowszej eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Wypycha Francję z kolejnych państw Sahelu, gdzie władzę w serii puczów przejmują junty wojskowe, a wspierający je manifestanci wychodzą na ulice, niosąc portrety Putina.
Rosja myśli też o bazie nad Morzem Czerwonym. Ma nawet zgodę sudańskich władz – tam też rządzi junta – na stacjonowanie w Port Sudan kilkuset żołnierzy i jednoczesny pobyt do czterech okrętów, w tym jednostek o napędzie atomowym. Jedną z przeszkód w powstaniu bazy jest jednak to, że pogrążony w konflikcie Sudan nie ma parlamentu, który musi umowę ratyfikować.
Czytaj też: Libia. Prawie państwo
Upadła Libia siedzi na ropie
Libia stoi dla Rosji otworem, bo jest państwem upadłym. W 2011 r. upadł dyktator Muammar Kaddafi, kolega Chalify Haftara z czasów studiów w akademii wojskowej i towarzysz z grupy oficerów obalających monarchię w 1969 r. Łatwo stąd wywnioskować, że Haftar nie jest młodzieniaszkiem, 7 listopada skończył 80 lat. W swojej długiej karierze toczył m.in. wojnę z Czadem, walczył z Kaddafim, współpracował z CIA, na wygnaniu mieszkał pod Waszyngtonem, dostał nawet amerykański paszport. Od ponad dekady stoi na czele sił, które zawiadują większością terytorium Libii, naftowego państwa wielkości pięciu Polsk. Haftar, mający zbrojne i dyplomatyczne wsparcie oprócz Rosji także Egiptu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, kontroluje instalacje służące do wydobycia ropy i system akweduktów transportujących wodę z gór na południu kraju do miast na północy.
Rywalem Haftara jest rząd w Trypolisie, cieszący się uznaniem ONZ. Na tę ekipę stawia przede wszystkim Turcja, ale władza zmaga się z szeregiem problemów. Trypolis i okoliczne wybrzeże kontroluje raczej teoretycznie, zdany jest na bojówki i milicje plemienne, które ostro ze sobą rywalizują. Jak we wrześniu, gdy w strzelaninach dwóch formacji rządowych, prowadzonych z wykorzystaniem ciężkiej broni, zginęły dziesiątki osób, a ponad setka została ranna.
Inna zła wiadomość dla rządu w Trypolisie jest taka, że Turcja jest w trakcie przeorientowania swojej polityki zagranicznej, wygasza dotychczasowe waśnie z państwami arabskimi, w tym Arabią Saudyjską, Egiptem i ZEA. Źródłem zadrażnień były ambicje Turcji do posiadania wpływów w Rogu Afryki i naftowej Libii, gdzie znajduje się 40 proc. afrykańskich potwierdzonych złóż ropy, kraju, który stał się polem zastępczego konfliktu turecko-arabskiego. Teraz Ankara szuka w bogatych petromonarchiach kapitałów, by ratować podupadającą gospodarkę.
Czytaj też: Wszyscy populiści zazdroszczą Putinowi
Unia, USA, Rosja do Haftara
Doniesienia Bloomberga o coraz bliższych związkach Haftara z Moskwą nie są pierwsze, bo i Haftar nie jest w Rosji nowicjuszem. Od kilku lat wspiera go Grupa Wagnera, niby prywatna firma najemnicza, a w rzeczywistości jedno z narzędzi polityki zagranicznej Kremla. Wagner pomagał w próbie przejęcia Trypolisu w latach 2019–20, obecnie chroni m.in. pola roponośne. Co więcej, o względy Haftara zabiega Unia Europejska, w tym roku spotkała się z nim choćby premierka Włoch Giorgia Meloni, próbując przekonać, by generał – a w zasadzie marszałek polny – zasunął skutecznie rygiel migrantom ciągnącym ku morzu i lepszemu życiu w Europie.
Z Haftarem dopiero co widział się też dowódca amerykańskich sił wojskowych w Afryce, żywotnie zainteresowany storpedowaniem rosyjskich planów. Takie spotkania to też nic nowego, swego czasu pomagano mu ze wszystkich stron, bo zwalczał islamistów, którzy w pustce po Kaddafim próbowali zbudować przyczółek nad Morzem Śródziemnym.
Amerykanie twierdzą, że Rosjanie przyczynią się jedynie do destabilizacji Libii. W każdym razie nic nie wskazuje, by wojna domowa miała zmierzać do finału i zjednoczenia kraju. Na pewno nie jest tym zainteresowany Chalifa Haftar, który coraz mocniej promuje swojego najmłodszego syna Saddama, wskazywanego jako następca leciwego marszałka polowego. Z tej perspektywy Rosjanie nieźle nadają się na ubezpieczycieli ewentualnej sukcesji.