Groźne, nieodpowiedzialne, nieamerykańskie – z każdym kolejnym wywiadem i oświadczeniem wydłuża się lista epitetów, jakimi dzisiejsi i byli członkowie waszyngtońskich elit bezpieczeństwa narodowego, z prezydentem Joe Bidenem na czele, komentują wypowiedzi Donalda Trumpa na temat NATO.
Dość nieoczekiwanie Sojusz wpadł do kampanijnej wirówki medialnej i zajął wszelkie gadające głowy, na chwilę burząc dominację tematów wewnętrznych: granicy, migracji, inflacji, blokady wsparcia dla Ukrainy, problemów prawnych Trumpa i wieku Bidena. „Atlantyści” wyrażali słuszne oburzenie ostatnimi słowami Trumpa, zwłaszcza tym, że miałby namawiać Rosję, by robiła co chce. Przekonywali, że utrzymywanie NATO leży w interesie USA niezależnie od tego, kto ile płaci.
„Realiści” wyraźniej dostrzegali problem z europejskimi wydatkami obronnymi i wyrażali nadzieję, że obawa przed Trumpem doda Europie animuszu, by zwiększać własne zdolności obronne. „Trumpiści” tymczasem kreślili jeszcze odważniejsze wizje przyszłości i reformy NATO, dając do zrozumienia, że w dotychczasowej formule nie ma szans przetrwać kolejnej kadencji Trumpa.
Czytaj też: Ameryka, pusta zbrojownia Ukrainy
Podział na lepszych i gorszych w NATO
Dobitnie wyłożył to Keith Kellogg, emerytowany generał i doradca ds.