Ameryka, pusta zbrojownia Ukrainy. Europie trudno będzie wypełnić tę lukę, Kijów ma potężny problem
Na pytanie, jaka amerykańska broń jest Ukrainie nieodzowna, odpowiedź najkrótsza, najszczersza i najbardziej zbliżona do prawdy brzmi: każda. Walcząca z potężnym wrogiem Ukraina potrzebuje każdej broni w każdej ilości – jeśli nie na wczoraj lub dziś, to na jutro, a najpewniej na wiele kolejnych miesięcy, być może lat tej ciągle nierównej walki.
Dysproporcja potencjałów była olbrzymia na początku wojny, ale właśnie dzięki dostawom z Zachodu, dzięki męstwu żołnierzy oraz zdolnościom adaptacyjnym ukraińskiego dowództwa została w jakimś stopniu wyrównana. Nigdy jednak zasoby uzbrojenia czy amunicji w globalnym ujęciu nie osiągnęły równowagi, a tym bardziej Ukraina nie uzyskała zbrojeniowej przewagi nad Rosją. Ale punktowo, w pewnych obszarach, wycinkach zdolności – owszem. Bo zachodnia technologia, nawet ta sprzed kilku dekad (Ukraina z wyjątkiem dosłownie kilku systemów nie otrzymuje uzbrojenia najnowszej generacji), ma – bo miała mieć w momencie jej tworzenia w czasach zimnej wojny – przewagę nad uzbrojeniem radzieckim, którego Rosja nie zdołała podnieść na wyższy poziom, a dziś w coraz większym stopniu używa, wyciągając go wprost z radzieckich magazynów. Precyzja, wysoka mobilność, łatwość włączania w sieci łączności, modułowość ułatwiająca obsługę i naprawy, wreszcie interoperacyjność i standaryzacja w ramach NATO, która zapewnia – przynajmniej w założeniu – wymienność amunicji o jednakowym kalibrze czy podobieństwo części.