To oni zaatakowali pod Moskwą. Do Rosjan dociera ponura prawda, że ich państwo jest słabe
22 marca wieczorem sześciu mężczyzn wtargnęło do centrum rozrywki i hali koncertowej Krokus w podmoskiewskiej miejscowości Krasnogorsk. Zabili, według najnowszych danych, ponad 90 osób, ranili ponad setkę. Sposób działania przypominał zamachy dżihadystów widziane na Bliskim Wschodzie, w Azji, a wcześniej w Europie Zachodniej i właśnie Rosji. Grupa uzbrojonych i zdeterminowanych sprawców wdziera się do zamkniętego miejsca publicznego, hali koncertowej czy restauracji, i strzela na oślep do setek uciekających ludzi.
W Iranie również zaatakowało Państwo Islamskie. 3 stycznia podczas uroczystości upamiętniającej miejscowego bohatera w mieście Kerman zgromadziły się setki ludzi. Przyszli celebrować czwartą rocznicę zabitego w ataku amerykańskiego drona gen. Ghasema Sulejmaniego. W tłum wmieszało się dwóch dżihadystów, najpewniej pochodzenia tadżyckiego, i zdetonowało ładunki, zabijając siebie i ponad 90 osób.
Oba zamachy – w Kermanie i Krasnogorsku – łączy pochodzenie napastników. W Iranie byli nimi Tadżycy, a pierwsze informacje z Rosji wskazują, że masakry w Krokusie również dokonały osoby tej narodowości. Co prawda MSZ Tadżykistanu prosi o nieprzesądzanie, ale media w Rosji, działające jak tuba jej służb specjalnych, zaczynają przypisywać zamach dżihadystom z Państwa Islamskiego w Azji Centralnej, czyli tzw. Chorasanu. Organizacja już zdążyła przyznać się do sprawstwa, podobnie jak wcześniej przyznała się do zamachu w Iranie. Amerykańskie organizacje wywiadowcze też wydają się sugerować, że ataku dokonał Chorasan.
Chorasan. Kim są, jak działają, co zrobi Rosja
Na razie jesteśmy na etapie spekulacji, ale sprawstwo Państwa Islamskiego i jego środkowoazjatyckiej odnogi narzuca się jako najbardziej prawdopodobne. Organizacja działa od 2015 r. i rośnie w siłę, w miarę jak główny rdzeń ISIS w Syrii i Iraku traci na znaczeniu. Tadżycka frakcja Chorasanu jest stosunkowo niewielka, liczy może kilkuset członków w ocenianych na ok. 6 tys. kadrach. Działa jednak najbardziej agresywnie, uciekając się do zamachów samobójczych i operacji znamionujących przygotowanie wojskowe.
Chorasan stał się w ostatnich latach najważniejszą organizacją terrorystyczną w regionie, a centrum jego operacji pozostaje Afganistan. Dżihadyści znaleźli w rządzonym przez talibów kraju dogodne warunki: Amerykanie wyjechali, lokalny wywiad nie ma dużych zasobów i zdolności technicznych do ich wykrywania i śledzenia. Kadr Chorasanowi nie brakuje, bo może liczyć na zaciąg żołnierzy z dawnego demokratycznego Afganistanu, których talibowie zaczęli prześladować po przejęciu władzy w sierpniu 2021 r. Tadżycy, Uzbecy z północy Afganistanu w armii trafiali często do elitarnych jednostek komandosów, szkolonych przez NATO do zabijania talibów.
A że robili to do 2021 r. dość skutecznie, to talibowie po przejęciu władzy właśnie przeciwko Tadżykom, byłym wojskowym, skierowali represje. Co więc mieli oni robić, jeśli nie dołączyć do dżihadystów? Afgańska układanka wrogów, wrogów mojego wroga, wrogów podwójnych i wrogów przechodzących na kolejne pozycje, wytworzyła w kilka lat najsprawniejszego dziedzica Państwa Islamskiego, czyli właśnie Chorasan. Tyle że teraz dżihadyści nie mogą już zwalczać Amerykanów, którzy Azję Centralną odpuścili, wycofali wojska i ograniczyli dyplomację. Pozostaje atakować talibów, szyitów, Irańczyków.
Dla talibów Tadżycy z Chorasanu stanowią największe i praktycznie jedyne wyzwanie. Minister wojska mułła Jakub (syn charyzmatycznego założyciela ruchu mułły Omara) pod koniec grudnia przekonywał, że Chorasan to przede wszystkim Tadżycy i Pakistańczycy, ale jego siłom bezpieczeństwa udało się już zabić 90 proc. – co było twierdzeniem bezpodstawnym, ale pokazującym, gdzie talibowie upatrują największych zagrożeń dla swojej władzy.
Jeśli sprawdzą się spekulacje o tym, że to Chorasan, a zwłaszcza jego tadżycka frakcja stoi za zamachem na centrum Krokus pod Moskwą, będzie to oznaczało nadzwyczajny wzrost jej możliwości. Od 2021 r. była wciąż tylko organizacją lokalną, szkodzącą głównie talibom. Tydzień temu dżihadysta wysadził się wśród klientów banku w Kandaharze, od czasu do czasu działają przeciw Irańczykom. Ale atak na centrum rosyjskiego imperium pokazuje rosnące zdolności organizacyjne, śmiałość celów. Unaocznia też ponurą dla wielu Rosjan prawdę czasów wojny z Ukrainą: państwo jest słabe i nie umie bronić obywateli. I jeszcze jedno: jak Rosja ma teraz odpowiedzieć na atak?
Propaganda czeka na linię Kremla
Okoliczności zamachu są dla Kremla kompromitujące. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, 7 marca, ambasady USA i Wielkiej Brytanii w Moskwie ostrzegały obywateli amerykańskich i brytyjskich przed uczestnictwem w publicznych zgromadzeniach z powodu zagrożenia terrorystycznego. Putin odpowiadał wówczas z oburzeniem, że to „szantaż Amerykanów” i oczywiście „prowokacja” mająca na celu rozbicie społeczeństwa. Ostrzeżenia przyszły w samym środku jego pseudokampanii w pseudowyborach, które ponad wszelką wątpliwość (87 proc. głosów za Putinem!) miały pokazać, że dyktator nad wszystkim panuje i choć wojnę rozpętał, to o bezpieczeństwo rosyjskich mieszczan dba. Kompromitacja oczywista, choć będzie prawdopodobnie skrzętnie skrywana przez reżim. W sobotni poranek propaganda wciąż czeka na oficjalną linię Kremla.
Władza może się starać skierować winę na Kijów, trwa przecież kampania ataków ukraińskich dronów przeciw rosyjskim rafineriom, a w regionach przy granicy grasują rebelianci z Legionu Wolności Rosji, jedynej autentycznie antyputinowskiej siły opozycyjnej, działającej z terenu Ukrainy. Ale modus operandi zamachu, jakże bliski działaniu terrorystów czeczeńskich w ataku na teatr na Dubrowce w 2002 czy szkołę w Biesłanie w 2004 r., zbyt mocno przypomni Rosjanom, że zagrożeniem nie są Ukraińcy, ale rodzimy terror islamistyczny, wywołany zresztą przez rosyjski imperializm.
Zachód dostrzegł zagrożenie, że Rosja może wykorzystać atak do oskarżeń Kijowa o sianie terroru, więc zachodnie rządy od rana w sobotę wysyłają wyrazy ubolewania pod adresem zwyczajnych Rosjan, ofiar ataku. Mimo że zamach na Krokus dział się niemal w tym samym czasie, kiedy na ukraińskie miasta spadały fale rosyjskich rakiet i dronów w jednym z największych ataków powietrznych na cywilów. Rosja sama jest państwem terrorystą, a jednak zachodnią dyplomację stać na rozdzielenie obu obszarów, byle nie dać pożywki kremlowskiej propagandzie. Kijów zapobiegawczo w nocy również zastrzegł, że z zamachem pod Moskwą nie ma nic wspólnego.
Wrażliwy reżim Putina
Wokół aktu terrorystycznego w Krokusie pojawiło się już trochę teorii spiskowych: o zamachu „pod fałszywą flagą”, o prowokacji FSB. W sieci trwa wyścig domysłów, czy Putin powtórzył sytuację z 1999 r., kiedy w wyniku rzekomej prowokacji służb, które miały wysadzić cztery bloki mieszkalne, m.in. pod Moskwą, doszedł do władzy, stosując argument o „walce z terrorem”. Spiski, fantazje, domniemania o działaniu wrogich Putinowi sił (albo wręcz przeciwnie!) wydają się na razie wentylem bezpieczeństwa dla Kremla, który musi znaleźć odpowiedź na fundamentalne pytanie: jak reagować na zapaść sytuacji bezpieczeństwa, kiedy siły zbrojne są na wojnie w Ukrainie?
O tym, że w Ukrainie trwa „wojna”, powiedział już otwarcie w piątek (przed zamachami) rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. A więc wojna, i to w czasie ekstatycznego dla Putina wyniku „wyborów prezydenckich”. Wojna z Ukrainą ma dla niego aspekt jednoczący Rosjan, wierzących przeważająco, że „Putin wie, co robi”.
Za to „wojna” z terrorem, a raczej wojna terroru z Rosją, może mieć wyłącznie wymiar demoralizujący Rosjan, dla których sprawność państwa i jego istnienie – samo w sobie – jest fundamentem poczucia stabilności i bezpieczeństwa. Jeśli dla Putina w ostatnich dwóch latach był jakiś moment wrażliwy, to był nim „pucz Prigożyna” – właśnie dlatego, że przekonanie o sile państwa się zachwiało. Okazało się przecież, że w chwili próby przez kilkanaście godzin nie ma kto bronić Moskwy, Putin się gdzieś ulotnił, a czołgi i transportery najemników (!) maszerowały nieniepokojone. Tamten moment wrażliwości Putinowi ostatecznie nie zaszkodził, ale niesmak pozostał. Od czerwca 2023 r. firmy ochroniarskie zniknęły z widnokręgu Rosjan. Nawet jeśli najemnicy Rosji wciąż walczą w Ukrainie, to niezauważalnie dla Rosjan. Armia – instytucja reżimu – przejęła całkowicie wojnę, potwierdzając władzę Kremla.
Atak Chorasanu pod Moskwą jest kolejnym takim momentem wrażliwości reżimu. Jak na niego odpowiedzieć? Oczywiście można wsadzić do więzienia odpowiedzialnych za niedostrzeżenie przygotowań. Ale na kim się zemścić, kogo teraz najechać, by zapobiec atakom o podobnej skali? Czyżby Rosja miała teraz na nowo najechać na Afganistan albo Tadżykistan? Albo zawiązać koalicję antyterrorystyczną z Zachodem, jak na początku XXI w.? Wzmocnić aparat bezpieczeństwa wewnętrznego albo zreformować go w czasie, kiedy zaangażowany jest w wojnę przeciw Ukrainie?
Wojna, która miała Rosję wzmacniać, okazuje się prowadzić ją na manowce. Na obrzeżach militaryzującego się imperium działają terroryści i rebelianci, którzy okazują się skuteczniejsi od machiny bezpieczeństwa Kremla. Putin nie ma na razie dobrych rozwiązań i oferty działania, która upewni Rosjan, że panuje nad sytuacją.
I to jest bardzo, bardzo dobre.