Przedwyborcza debata we Francji. Skrajna prawica walczy o władzę. Pomysły jak u Ziobry
Wtorkowa debata przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi we Francji według części komentatorów była „pasjonująca”, zdaniem innych – „przygnębiająca”. W tle – wzrost popularności obozu skrajnej prawicy, największy spadek siły nabywczej Francuzów od 40 lat, rating kraju obniżony do A-, deficyt publiczny znacząco przekraczający nie tylko traktatowe 3 proc., ale nawet założone w budżecie 4,9 proc., niepokoje społeczne i brak poczucia bezpieczeństwa w miastach.
Francja. Trzech kandydatów na premiera
Udział w debacie wzięli wyłącznie potencjalni kandydaci na premiera – obok Gabriela Attala z obozu prezydenckiego, dawniej ministra edukacji, który dziś walczy o utrzymanie stołka, zasiadł Jordan Bardella, przewodniczący partii Rassemblement National (Zgromadzenie Narodowe, spadkobierca Frontu Narodowego), oraz Manuel Bompard, koordynator La France Insoumise (Francji Nieujarzmionej), który mówił jako przedstawiciel szerokiej koalicji lewicowej Nuveau Front Populaire (Nowy Front Ludowy).
Nie zaproszono nikogo z Les Républicains (centroprawicy) ze względu na znikome prawdopodobieństwo osiągnięcia przez tę partię wyniku pozwalającego na przedstawienie przyszłego szefa rządu. Zarówno Bardella, jak i Attal utyskiwali przed dyskusją, że nie będą debatować z Jean-Lukiem Mélenchonem, w którym upatrywali logicznego kandydata na premiera z ramienia lewicy – lewica odparła ich zarzuty, argumentując, że nikt nie będzie wskazywać im ich własnego premiera, zwłaszcza jeszcze przed wyborami… Bompard starał się przedstawiać zróżnicowane stanowiska koalicjantów – np.