Donald Trump, męczennik i ofiara obozu Bidena? Strzały w Butler to polityczne paliwo dla prawicy
Po próbie zamordowania Donalda Trumpa wciąż nie mamy jeszcze odpowiedzi na wiele pytań. Znamy tożsamość sprawcy, ale nie znamy jego motywów; pracuje nad tym FBI. Można już jednak przewidywać, jakie będą następstwa zamachu, do którego doszło na niespełna cztery miesiące przed wyborami w USA, w których Trump jest kandydatem Partii Republikańskiej do Białego Domu. I to kandydatem, który uchodzi za faworyta w rywalizacji z prezydentem Joe Bidenem. Zamach mu pomoże.
Nie pierwsza taka próba
Ameryka ma długą tradycję politycznej przemocy. Czterech prezydentów zginęło od kul zamachowców. Ostatnim był John F. Kennedy w 1963 r., a więc ponad 60 lat temu, ale zabójstwo to zapoczątkowało okres destabilizacji, którego kulminacyjnym momentem był rok 1968. W ten sam sposób zginął wtedy przywódca afroamerykańskiego ruchu walki o prawa obywatelskie Martin Luther King oraz czołowy kandydat do demokratycznej nominacji prezydenckiej senator Robert F. Kennedy.
Ostatnia dekada to znowu okres nasilenia politycznego terroryzmu, związany z zaostrzającą się kulturową i polityczną polaryzacją w USA. Jego dramatycznymi momentami były próby zabójstwa członków Kongresu: demokratycznej kongresmanki Gabby Giffords i republikanina Steve’a Scalise. Przede wszystkim jednak szturm fanatycznych zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, owoc jego jątrzącej retoryki. Po zamachu na niego pojawiają się głosy, że to zapowiedź kolejnych takich wydarzeń.