Świat

Izrael nie chce zawieszenia broni z Hezbollahem. Wielka wojna staje się coraz bardziej realna

Liban, 26 września 2024 r. Liban, 26 września 2024 r. Ramiz Dallah / East News
Szef dyplomacji Jisra’el Kac odrzucił propozycję wstrzymania ognia na granicy z Libanem na trzy tygodnie – tak jak proponował Biały Dom, wspierany przez europejskich sojuszników. Napięcia w regionie rosną z dnia na dzień.

Zobacz także: Pomocnik Historyczny „Polityki”: „Izrael – Palestyna. Wojna bez końca”

Propozycję rozejmu amerykański Departament Stanu opublikował w środę późnym wieczorem. Zawierała sugestię wstrzymania ognia przez Siły Obrony Izraela (IDF) i Hezbollah na trzy tygodnie i całkowite zawieszenie walk wzdłuż tzw. niebieskiej linii demarkacyjnej, oddzielającej terytoria obu krajów. Władze w Bejrucie pomysł przyjęły z nadzieją, gotowe go zaakceptować, choć z ich strony też pojawił się warunek – Izrael musiałby najpierw zobowiązać się do przestrzegania konwencji międzynarodowych, które zdaniem Libańczyków są w obecnym konflikcie notorycznie łamane.

Premier Izraela Beniamin Netanjahu początkowo nie odrzucił amerykańsko-europejskiej propozycji, zastrzegł jednak, że musi ją dokładnie przeanalizować. Komentarz ten wygłosił w trakcie podróży do Nowego Jorku na trwające właśnie Zgromadzenie Ogólne ONZ.

Hezbollah jak Hamas

Szybko stało się jasne, że zawieszenia broni nie będzie. Nie zgadzają się na to przede wszystkim bardziej radykalne, prawicowe frakcje w izraelskim rządzie. Cytowany przez Associated Press minister finansów Becalel Smotricz powiedział nawet, że „Hezbollah musi zostać całkowicie zniszczony”. Względem stacjonującej na południu Libanu (i częściowo w samym Bejrucie), wspieranej przez Iran organizacji izraelscy politycy zaczynają więc używać takiej samej retoryki jak wobec Hamasu. Sam Jisra’el Kac, szef dyplomacji, napisał na X, że Izrael „będzie walczył aż do zwycięstwa i zapewnienia spokoju swoim obywatelom na północy kraju”.

Jednocześnie Tel Awiw kontynuuje ofensywę lotniczą na terytorium Libanu. Wczorajsze bombardowania trafiły w co najmniej 75 celów na południu. Według wyliczeń Reutersa na podstawie danych libańskiego ministerstwa zdrowia zginęły 72 osoby, ranne są 223. W rewanżu Hezbollah odpalił 45 rakiet – większość zestrzeliła obrona przeciwlotnicza, inne spadły na niezamieszkałe obszary. Izraelskie ministerstwo obrony przyznaje już otwarcie, że scenariusz inwazji lądowej na terytorium Libanu nie jest całkowicie wykluczony. Innego zdania są agencje wywiadowcze pozostałych krajów – Pentagon wydał nawet oficjalny komunikat, z którego wynika, że Izraelczycy raczej nie planują przekroczenia granicy piechotą. Mimo to Joe Biden przyznał, że z perspektywą pełnowymiarowej wojny na Bliskim Wschodzie trzeba się liczyć.

Zwłaszcza że nic nie wskazuje na możliwą zmianę frontu i retoryki Izraela. Jeszcze we wtorek, przed posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa ONZ, izraelski ambasador Danny Danon uspokajał dziennikarzy, mówiąc, że Tel Awiw oczekuje projektu zawieszenia broni. Ale zaraz potem dodał, że to Iran jest tak naprawdę źródłem wszelkiego zła na Bliskim Wschodzie, a działania reżimu w Teheranie muszą zostać ograniczone. W takiej optyce Izrael uzna zapewne konflikt z Hezbollahem za lokalną odsłonę wojny z Iranem, swoim największym wrogiem. Do bezpośredniej konfrontacji miedzy nimi póki co raczej nie dojdzie, także dlatego, że wówczas wojna rozlałaby się nie tylko na Bliski Wschód – i zmusiła do zaangażowania kluczowych graczy w regionie, w tym USA, Arabię Saudyjską, być może nawet Rosję. Nie oznacza to jednak, że Teheran nie ma swojego interesu w tym, aby Izrael musiał walczyć na trzech frontach jednocześnie: w Gazie, na Zachodnim Brzegu i właśnie wzdłuż granicy z Libanem.

Czytaj też: Premier strachu. Beniamin Netanjahu, przywódca na cenzurowanym

Iran broni się przez atak

Jak podkreśla Matthew Levit, jeden z najlepszych amerykańskich ekspertów zajmujących się Hezbollahem, były pracownik FBI, dziś analityk think tanku The Washington Institute, utrzymywanie przez Iran całej sieci zależnych od siebie organizacji terrorystycznych na Bliskim Wschodzie to fundamentalny element jego doktryny bezpieczeństwa. Hamas, Hezbollah czy bojówki Hutich na Morzu Czerwonym to grupy, które rozpatrywać należy w kategoriach defensywnych, nie ofensywnych. Ich działania wobec Izraela mają przede wszystkim fizycznie oddalić zagrożenie od terytorium samego Iranu. Im bardziej Tel Awiw zaangażowany jest w obronę własnych granic, tym mniej ma czasu na działania szpiegowskie przeciwko Irańczykom. A ci, pompując pieniądze w podmioty od nich zależne, bronią się przez atak, w dodatku nie swój.

Do głosów nawołujących do zawieszenia broni w międzyczasie dołączyli przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Unii Europejskiej, Kataru i Kanady. Cytowani przez „The Guardian” zachodni dyplomaci, zastrzegający anonimowość, są zdania, że Izrael sabotuje negocjacje, nie chcąc nawet wysłuchać propozycji do końca.

Tymczasem służby prasowe IDF poinformowały na swoim oficjalnym kanale w aplikacji Telegram, że w czwartek rano armia realizowała na północy kraju ćwiczenia symulujące „walkę w trudno dostępnym terenie górskim”. Jednocześnie, jak donoszą największe zachodnie agencje informacyjne, cały czas trwa bombardowanie Bejrutu, zwłaszcza południowych dzielnic miasta, gdzie mieszkają działacze i zwolennicy Hezbollahu. Wszystkie te informacje jednoznacznie potwierdzają tezę o rosnącym prawdopodobieństwie starcia lądowego między wspieraną przez Iran organizacją a IDF.

Czytaj też: Izrael w trybie półwojennym. Jego zemsta ma być długa i krwawa. „Jeśli teraz skończymy, to przegramy”

W kogo uderzy wojna na Bliskim Wschodzie

Według UNCHR, agendy ONZ ds. uchodźców, od początku izraelskich bombardowań ponad pół miliona mieszkańców południa Libanu – w tym Syryjczycy – musiało zmienić miejsce pobytu. Dziesiątki tysięcy ludzi koczuje w szkołach, budynkach użyteczności publicznej, tymczasowych schronach. W przypadku pełnoskalowej inwazji ta liczba prawdopodobnie znacznie wzrośnie, a to niesie ryzyko wybuchu kolejnego kryzysu uchodźczego w tym regionie.

To z kolei będzie miało bezpośrednie przełożenie na sytuację w Europie, bo zwiększy się zapewne ruch na szlakach migracyjnych, a także w Turcji, która uchodźców przetrzymuje przede wszystkim dlatego, że Unia Europejska jej za to płaci. W szerszym ujęciu wojna na Bliskim Wschodzie zaszkodzi więc każdemu, nawet aktorom bezpośrednio niezaangażowanym. Niestety ani Bruksela, ani Waszyngton nie wydają się mieć wystarczająco dużo wpływu i dyplomatycznego lewara, by móc odwieźć Beniamina Netanjahu od tego pomysłu.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną