Niezawodny Kim wysadza połączenia Północy z Południem. O co mu tak naprawdę chodzi?
Tęskniący za Kim Dzong Unem nie powinni czuć się zawiedzeni. Groteskowy satrapa z Korei Płn. powraca w wybuchowym stylu. Jego wojsko wysadziło fragmenty połączeń drogowych i kolejowych prowadzących do Korei Płd. Eksplozje starannie zaplanowano, ładunki zdetonowano zaraz przy granicy z Południem w towarzystwie kamer telewizyjnych. Własne filmy z wybuchów opublikowało Południe. Na jednym z nich spłoszona hukiem sroka przelatuje przed niebieskim znakiem z koreańsko-angielskim napisem „do widzenia”.
Kim raz zamyka, raz otwiera
Niebieski znak z filmu będzie musiał jeszcze sporo poczekać, by pożegnać osoby jadące lądem z Południa na Północ. Według zapowiedzi zniszczenie dróg i torów ma przypieczętować rozwód podzielonych w 1953 r. krajów. W praktyce zmienia się niewiele, bo nie były wykorzystywane. Okresowo między Północą a Południem dochodziło jednak do ociepleń i wtedy wspólne przedsięwzięcia przemysłowe i wymiana handlowa ożywiały ruchy logistyczne. Jednak od lat starannie ufortyfikowana granica jest zamknięta na głucho.
Kim w czasie 12 lat panowania miewał różne okresy. Zamykał się i otwierał. Raz straszył rozpętaniem wojny nuklearnej, kiedy indziej spotykał się i snuł plany z prezydentem Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem i prezydentem Południa Moonem Jae-inem. Teraz jest w stuporze, ogłasza koniec myślenia o zjednoczeniu i wieczną wojnę. Okolicznością obecnego rozdrażnienia są wspólne ćwiczenia wojsk amerykańskich (Ameryka to drugi arcywróg Północy) i Południa.