„Zaklinaczka Trumpa”. Czy Giorgia Meloni będzie łączniczką między USA i Europą?
Jako jedyna europejska liderka była obecna na inauguracji Trumpa 20 stycznia – zauważają autorzy w „Die Welt”. Tyle że poza trójką prezydentów z Ameryki Łacińskiej i szeregiem polityków europejskiej dalekiej prawicy na inaugurację nie doleciał żaden polityk światowej ekstraklasy. Mimo to Giorgia Meloni pozycjonuje się – a może jest pozycjonowana, nieco życzeniowo, przez prasę i ekspertów – jako łącznik między nową amerykańską administracją a Starym Kontynentem. Nawet jeśli tak jest, niekoniecznie oznacza to dla Europy wyłącznie dobre rzeczy.
Z Waszyngtonu blisko do Rzymu
Włoska prawica zawsze utrzymywała bliskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi, m.in. w zakresie bezpieczeństwa i współpracy militarnej – VI Flota Marynarki Wojennej USA stacjonuje na Morzu Śródziemnym, korzystając z baz (własnych i NATO) na południu Włoch. W czasach zimnej wojny Amerykanie zapewniali włoskim chadekom parasol finansowy i polityczny w walce ze znacznie silniejszą niż w innych krajach Zachodu lewicą, także komunistyczną. Po upadku żelaznej kurtyny stosunki te pozostały bliskie, także gospodarczo.
Właściwie bez względu na to, kto mieszkał w Białym Domu i kto rządził w Rzymie, z Waszyngtonu na Półwysep Apeniński zawsze było blisko. Z Joe Bidenem Meloni spotkała się czterokrotnie, w tym dwa razy w ramach szczytu G20.
Początkowo Europa widziała w niej przede wszystkim postfaszystkę, polityczkę skrajnie prawicową, potencjalną bombę zdolną rozsadzić Unię od środka.