Ukraiński prezydent przybył do Londynu prosto z Waszyngtonu, tuż po fiasku negocjacji z Donaldem Trumpem. Zełenski najpierw spotkał się z premierem Wielkiej Brytanii Keirem Starmerem, który zapewnił go, że Brytyjczycy „będą z Ukraińcami aż do końca”. Już od kilku tygodni rząd Partii Pracy mniej lub bardziej dosadnie zdradza ambicje przejęcia roli Stanów Zjednoczonych w europejskiej architekturze bezpieczeństwa. O intencjach Brytyjczyków – i możliwości ich wprowadzenia w życie – pisaliśmy w „Polityce” ze szczegółami, wskazując, że Londyn nie zamierza przy tym antagonizować Waszyngtonu.
Z praktycznego punktu widzenia zaangażowanie Wielkiej Brytanii w ewentualny kontyngent na terytorium Ukrainy byłoby trudne do przeprowadzenia – przynajmniej na wystarczającym poziomie, by zapewnić bezpieczeństwo Ukrainie, czyli w liczbie od 30 do 40 tys. żołnierzy w rotacyjnych misjach. Już pojawiają się głosy, że to niewykonalne i całkowicie zbędne. Z szeregów Torysów, a także polityków skrajnie prawicowego Reform UK słychać, że Wielka Brytania zrobiła wystarczająco dużo dla Ukrainy – niech teraz ten ciężar biorą na siebie inni.
Zwykłe przeoczenie
W Londynie próbowano jednak przede wszystkim przekazać światu gotowość Europy do szybkiego działania. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte potwierdził, że usłyszał od pozostałych europejskich przywódców „niesłyszane wcześniej zapewnienia zwiększenia wydatków na obronność”.