Zacznijmy od faktów. Keir Starmer, owszem, napisał na łamach „The Telegraph” o stosunku Wielkiej Brytanii o reorientacji w relacjach transatlantyckich, i był to rzeczywiście głośny tekst, nie tylko ze względu na deklarację gotowości wysłania wojsk w ramach ewentualnej misji stabilizacyjnej w Ukrainie. Nie padły jednak słowa o tym, że udział ten byłby bezwarunkowy. Na razie tylko Francja, ustami Emmanuela Macrona, zadeklarowała pełną gotowość wysłania swoich sił niezależnie od działań USA. Starmer, choć trzeba go chwalić za inicjatywę, robi ostatnio sporo, żeby zbliżyć się do kontynentalnych partnerów. Działa jednak w dość ograniczonej skali i na zwolnionych obrotach, co z kolei nie podoba się w UE.
Londyn chce mieć ciastko
Fakt drugi potwierdza rosnącą pozycję Wielkiej Brytanii w nabierającym powoli kształtu nowym porządku bezpieczeństwa. Minister obrony John Healey został niedawno przewodniczącym Grupy Ramstein, zrzeszającej ponad 50 krajów koordynujących pomoc dla Ukrainy od lutego 2022 r. To wtedy po raz pierwszy od trzech lat spotkanie moderował ktoś inny niż przedstawiciele administracji USA – właśnie Healey.
Na jego niekorzyść działa jednak fakt trzeci, oferujący cenne spojrzenie na strategię Brytyjczyków. W czasie czwartkowej wizyty w Norwegii, gdzie odwiedził załogę statku „Proteus” i rozmawiał o nowym porozumieniu strategicznym, Healey udzielił dość eufemistycznego komentarza na temat Ameryki.