Wojna coraz bardziej domowa
Izrael toczy wojnę coraz bardziej domową. Netanjahu wcale nie chce jej wygrać
Jerozolima, środek tygodnia, wczesne popołudnie. – Nie można wierzyć lewicy, doprowadzi kraj do katastrofy, oddając go w ręce Arabów – mówi mężczyzna w średnim wieku z kipą na głowie. Na placyku między dworcem autobusowym i kolejowym wręcza przechodniom ulotki z hasłem „Lewica to zdrajcy”. Po drugiej stronie ulicy z wielkiego muralu na przechodniów spoglądają podobizny sześciu zakładników, których ciała izraelska armia znalazła w tunelu w Gazie na początku września. Hamasowcy zastrzelili ich z bliskiej odległości, niedługo przed pojawieniem się tam żołnierzy. Los tych zakładników wywołał w Izraelu wściekłość i oskarżenia pod adresem premiera Beniamina Netanjahu – że zamiast ich ratować, zajmował się głównie ratowaniem samego siebie.
Ten jerozolimski placyk między dworcami dobrze odzwierciedla podział Izraelczyków na dwa plemiona. Jedni uważają, że tylko wojna może zapewnić Izraelowi bezpieczeństwo. Ich niebieskie banery – kolor Likudu, partii Netanjahu – z napisem „Do zwycięstwa” widać w całym Izraelu. Kontrastują z żółtymi plakatami przeciwników premiera: „Do ostatniego zakładnika” i „Przepraszamy, że jeszcze nie sprowadziliśmy was do domu”. Według sondaży pierwsza grupa to zdecydowana mniejszość. Tylko 21 proc. badanych nie zgadza się na zawarcie umowy, która miałaby doprowadzić do uwolnienia wszystkich zakładników w zamian za zakończenie wojny. Większość (69 proc.) uważa, że priorytetem są zakładnicy. Ale rządzi Netanjahu.
Tylko siła
Gdy zamykaliśmy ten numer „Polityki”, w Strefie Gazy było wciąż prawdopodobnie 24 żyjących porwanych i 35 ciał zabitych. Negocjacje co rusz utykają w martwym punkcie. W tej chwili na stole leży propozycja Izraela uwolnienia 10 zakładników w zamian za 45-dniowe zawieszenie broni i wypuszczenie palestyńskich więźniów.