Po naradach ze swym zespołem do spraw polityki obronnej i zagranicznej prezydent Donald Trump zaakceptował plany ataku na Iran przewidujące zbombardowanie jego instalacji nuklearnych. Nie podjął jednak jeszcze decyzji, czy i kiedy amerykańskie samoloty miałyby przystąpić do akcji.
Liczy prawdopodobnie na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu. Od sześciu dni trwa wymiana ognia rakietowego między Iranem a Izraelem, który ma coraz większą przewagę w tym starciu.
Czytaj też: Co chce osiągnąć Netanjahu? Stawia wszystko na jedną kartę, poczuł się jak król
Może tak, może nie
„Nikt nie wie, co zrobię z Iranem” – powiedział w środę Trump. To prawda – nikt tego nie wie z nim samym włącznie. Prezydent USA nie tyle się waha, co czeka, jak wojna będzie się dalej rozwijać. Być może w nadziei, że Izrael zada tak wielkie straty, że skłoni to rząd Iranu do rozmów na temat programu budowy broni nuklearnej, co przynajmniej na razie usunęłoby potrzebę włączenia się USA do wojny na pełną skalę. Tego za wszelką cenę chce uniknąć.
Toczy się tymczasem wojna psychologiczna. We wtorek Trump wezwał Iran do „bezwarunkowej kapitulacji” i powiedział, że stawia mu „ostateczne ultimatum”. Pytany, czy USA zaatakują, odpowiedział: „Może tak, może nie”. Oświadczył, że Stany Zjednoczone „wiedzą, gdzie jest ajatollah Chamenei, ale nie planują go zabić, przynajmniej teraz”. Pytany dalej o możliwość rozmów odpowiedział, że „Iran spóźnia się z negocjacjami”. Podobnie jak poprzednio, podczas konfrontacji z innymi wrogami USA, prezydent odgrywa rolę przywódcy nieprzewidywalnego.