Trump chciałby wybrać Brazylii prezydenta. Szantażuje, grozi cłami, już ma plan B
Najnowsze wydarzenia w relacjach USA z Brazylią były do przewidzenia dla każdego, kto obserwuje ruchy w rodzącej się od jakiegoś czasu prawicowej międzynarodówce spod znaku MAGA i jej rozmaitych imitacji. Były prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, który nie ukrywał nigdy, że na Trumpie się wzoruje i chciałby wprowadzić u siebie jakąś wersję jego reformy ustrojowej, nieustannie wpada w tarapaty. Przegrał ze swoim wielkim lewicowym antagonistą Lulą da Silvą. Tak jak Trump chciał temu zapobiec, wzniecając insurekcję i nawołując zwolenników do przemocy. I tak jak Trump chce wrócić do władzy, najlepiej na truchle lewicy i wymiaru sprawiedliwości.
Bolsonaro na ławie oskarżonych
Tutaj podobieństwa się kończą, bo w ostatnich latach, także ze względów ustrojowych, brazylijska demokracja okazała się – co niektórych może dziwić – silniejsza od amerykańskiej. Demokratom w USA nie udało się wykończyć Trumpa w batalii sądowej, z Bolsonaro śledczym poszło znacznie lepiej. Inna sprawa, że lista zarzutów pod jego adresem była dłuższa i ściślej związana z urzędem, mniej z kwestiami osobistymi czy obyczajowymi. Ciąży na nim zakaz ubiegania się o urzędy publiczne, więc nie może startować w przyszłorocznych wyborach. Został skazany za rozprzestrzenianie kłamstw na temat działania systemu wyborczego i podważanie wiarygodności komisji wyborczej. Sam twierdzi, że nic nie jest jeszcze przesądzone, mówi nawet, pół żartem, pół serio, że szuka kandydata na wiceprezydenta. Mimo wszystko szanse, że wystartuje, wydają się niewielkie.
Na tym jego problemy z prawem się nie kończą, bo właśnie rozpoczął się kolejny proces. Bolsonaro zasiadł na ławie oskarżonych jako jedna z ponad 30 osób, którym zarzuca się przygotowywanie zamachu stanu.