Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Kolejne kraje w Europie chcą uznania Palestyny. Tylko co to realnie zmieni?

Premier Izraela Beniamin Netanjahu w USA, 8 lipca 2025 r. Premier Izraela Beniamin Netanjahu w USA, 8 lipca 2025 r. Evelyn Hockstein / Reuters / Forum
Kolejne kraje deklarują gotowość do zaakceptowania Palestyny jako suwerennego państwa, próbując wywrzeć presję na Izraelu. Nie wszyscy są przekonani, że to dobry pomysł.

Ostatnim politykiem wysokiego szczebla, który zapowiedział uznanie palestyńskiej państwowości, jest brytyjski premier Keir Starmer. To ruch o dużym ciężarze symbolicznym, nawet jeśli warunkowy. Starmer stwierdził, że Wielka Brytania uzna Palestynę we wrześniu, „jeśli Izrael nie podejmie znaczących kroków w kierunku przeciwdziałania klęsce głodu w Gazie”.

Emmanuel Macron takich warunków ostatnio nie stawiał. Ale Starmerowi nie tyle chodzi o wsparcie Palestyńczyków, ile o to, żeby „chwycić za lejce” Beniamina Netanjahu. Ewentualne nawiązanie relacji z Palestyną byłoby zerwaniem z trwającą od ponad stu lat proizraelską polityką Londynu. W końcu to lord Balfour był kluczową postacią zaangażowaną w stworzenie niepodległego państwa żydowskiego, współtworzył też współczesną mapę Bliskiego Wschodu.

W Europie o Palestynie

Starmer angażuje się na rzecz Palestyny – wcześniej zapowiedział m.in. zrzuty racji żywnościowych na terytorium Gazy – także dlatego, że zmaga się z opozycją u siebie. Z jednej strony jest naciskany przez skrajną prawicę, która ustami byłej premier Liz Truss, dawnej szefowej MSW Suelli Braverman czy Nigela Farage’a z Reform UK przekonuje, że protesty propalestyńskie na Wyspach to „moment narodzin partii zwolenników islamskiego terroryzmu”. Z drugiej strony lewica, zwłaszcza młodsza i radykalna, opowiada się po stronie Palestyny. W wyborach parlamentarnych 2024 mandat do Izby Gmin uzyskało sześcioro niezależnych lewicowych polityków, którzy zbudowali się w dużej mierze na przekazie propalestyńskim.

Reklama