Trump idzie po Wenezuelę? Ta wojna ma dużo większe znaczenie, niż Europie się wydaje
Po 11 miesiącach tych rządów powinniśmy już się przyzwyczaić, że Donald Trump nie ukrywa swoich prawdziwych intencji. Przeciwnie, on i jego podwładni komunikują je dość bezpośrednio, nawet jeśli ich działania i skutki są nieco odwleczone w czasie albo przesadzone. Dlatego nie należy lekceważyć ostatniego wpisu Trumpa na platformie TruthSocial. W typowym dla siebie krzykliwym tonie napisał, że Ameryka „chce z powrotem swoje ziemie, swoje obszary roponośne, swoje prawa do wydobywania ropy, wszystko, co tam mieliśmy”. Jednocześnie wbił szpilkę zarówno George’owi W. Bushowi, jak i Barackowi Obamie, stwierdzając, że Amerykanie „wszystko to stracili, bo mieli prezydenta, który chyba nie śledził, co się dzieje” w Wenezueli.
To oczywisty atak na ideologicznych przeciwników Trumpa: i Demokratów, i Republikanów starej daty. Oba te obozy łączyły przecież internacjonalizm, przekonanie o konieczności przestrzegania prawa międzynarodowego i szacunek dla zasad. Trump nic sobie z tych rzeczy nie robi.
Czytaj też: Trump wyciąga grubą pałkę. Wenezuela w zasięgu grupy uderzeniowej USS Ford. Czy padnie rozkaz?
Flota cieni u wybrzeży Ameryki
Jego administracja otwarcie deklaruje, że chce zmienić ustrój w Caracas. Przyznała to szefowa personelu Białego Domu Susie Wiles w głośnym wywiadzie dla magazynu „Vanity Fair”. Ponadto Biały Dom zarządził morską blokadę wszystkich tankowców wypływających z wenezuelskich portów i zmierzających w ich kierunku. Jak wynika ze śledztwa BBC Verify, aż 17 z nich pływało pod obcymi banderami, co każe zakładać, że na Morzu Karaibskim, tak samo jak na Bałtyku, operuje flota cieni, by omijać sankcje na dostarczanie ropy na międzynarodowe rynki.