Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Moje miasto

Warszawa jedynie dekoracją w kolejnej odsłonie „popisowego” konfliktu

Przedwcześnie rozpoczęta przez Jakiego i Trzaskowskiego epicka batalia właśnie wkroczyła w decydującą fazę. Przedwcześnie rozpoczęta przez Jakiego i Trzaskowskiego epicka batalia właśnie wkroczyła w decydującą fazę. KŻ / Polityka
Patryk Jaki do spółki z Rafałem Trzaskowskim najwyraźniej zamęczyli już Warszawę.

Kontynuujemy nasz przedwyborczy cykl – przedstawiamy najważniejsze pojedynki w największych polskich miastach. Dziś prezentujemy kandydatów na prezydenta Warszawy. Jutro Łódź, w kolejnych dniach – kolejne miasta.

***

Przedwcześnie rozpoczęta przez Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego epicka batalia właśnie wkroczyła w decydującą fazę, a emocje zamiast rosnąć, od jakiegoś czasu zdają się opadać. Komentarzy w mediach coraz mniej, nawet częstotliwość sondaży już nie taka jak dawniej. Obaj kandydaci zaliczyli wszystkie dzielnice. Ich obietnice stają się coraz bardziej wysilone. Obecnie odbywają rytualne zapasy o to, kto z kim i kiedy ma debatować.

Przekleństwo Warszawy: ma być Polską w pigułce

Być może w rękawach zalegają jeszcze jakieś asy, które wniosą świeżą treść. W przeciwnym razie należałoby uznać, że gigantomania współczesnych kampanii wyborczych wbrew pozorom może mieć swój kres. Że nie można bez końca wydłużać spektaklu, przesadzać z fajerwerkami, bezkarnie przerzucać się obietnicami bez pokrycia. Tegoroczne starcie o Warszawę pokazuje, że po przekroczeniu masy krytycznej polityczny teatr przestaje udawać prawdziwe życie, zaczyna razić sztucznością i picem, zwyczajnie nużyć.

Warszawa ma wielkiego pecha, bo jest... Warszawą. Politycy i media umówili się na te wybory, że będzie to Polska w pigułce. Starcie o prezydenturę stolicy potraktowano jako prefigurację wielkich bitew czekających nas w najbliższych dwóch latach. Zostało wplątane w logikę centralnego konfliktu. Pod tym kątem oba główne obozy już selekcjonowały kandydatów. Żaden nie miał zbyt wiele wspólnego z samorządem. Pierwszy był medialnym zabijaką i sprawnym rozgrywającym wewnątrzpartyjnych układów. Drugi najlepiej się czuł na brukselskich korytarzach. Warszawa nie była więc powołaniem ani Jakiego, ani Trzaskowskiego. Toteż nie można się dziwić, że odgrywa w tych wyborach jedynie rolę dekoracji w kolejnej odsłonie „popisowego” konfliktu.

Trzaskowski pod presją

Ton od początku narzuca Patryk Jaki. Jest dekoratorem absolutnym. Wykreśla na mapie miasta linie metra i obwodnice. Stawia makiety mostów i snuje futurystyczne fantazje o nowej luksusowej dzielnicy. Ogranicza go jedynie wyobraźnia. Na jego tle Trzaskowski musiał wyjść na nudziarza. Jego systemowo skoordynowane plany były realistyczne, lecz w tej kampanii na realizm nie ma popytu. Nawet poważnym publicystom zdarzało się kpić z kandydata PO, że gada, jakby chciał się doktoryzować. Nie miał więc szans Trzaskowski poważnie podejść do sprawy, pod presją w końcu musiał wejść w licytację na puste obietnice. I choć początkowo się wzbraniał, teraz tak samo rysuje na mapie nowe linie metra.

Jaki narzucił także formę tej kampanii. Pierwszy ruszył agitować, choć PKW kręciła nosem, że to omijanie prawa wyborczego. Żądne spektaklu media od razu jednak ochrzciły tę półlegalną kampanię mianem „prekampanii”. Niemal za uszy wyciągając Trzaskowskiego, aby gonił uciekającego rywala. Dostało się przy okazji kandydatowi PO za jego elitarny status, stereotypowo skojarzony z zadufaniem, lenistwem, oderwaniem od życia. Marketingowa zręczność Jakiego odtąd stała się cnotą, słoniowatość Trzaskowskiego – fundamentalnym grzechem. W realnej Warszawie, która ma wybrać swojego prezydenta, nie byłoby to aż tak istotne. Ale w wielkiej wojnie PO z PiS każdy szczegół już się liczy.

Czytaj także: Jaki lepszy od Trzaskowskiego? A w czym?

Kandydaci z szablonu

Stali się obaj bohaterami popularnej opowieści. Jaki odgrywał rolę Poldka z „Podróży za jeden uśmiech” – sprytnego urwisa, bez smykałki do nauki, ale za to życiowo zaradnego i sympatycznego. Trzaskowski został z kolei Dudusiem – wyższościowym prymusem, tyleż narcystycznym, co ofermowatym. I jakby wedle gotowego szablonu kandydaci przeżywali przez ostatnie pół roku rozliczne perypetie, których finał zawsze był taki sam. Spryciarz zbierał brawa nawet u nominalnych przeciwników, prymus chyłkiem uciekał przed szyderczym rechotem.

A przede wszystkim wypełnili sobą całe wyborcze imaginarium. I nie było siły, aby ktokolwiek wszedł pomiędzy nich. Przez chwilę wydawało się, że trzecią siłą może być kandydat nowej lewicy Jan Śpiewak. Jego kampania szybko jednak zgasła. Główny temat Śpiewaka, czyli reprywatyzacja, od dawna już nie „grzeje” publiczności (nieprzypadkowo Jaki szybko porzucił rolę tropiciela afer). Wystarczyło też, że przestała pokazywać młodego polityka publiczna telewizja, a stracił swą główną trybunę.

Kto poza „Poldkiem” i „Dudusiem”

Merytoryczny i niepartyjny Jacek Wojciechowicz bez wątpienia zna Warszawę najlepiej i wydaje się najlepiej przygotowany do prezydentury (wcześniej był wiceprezydentem stolicy). Ale do „Polski w pigułce” dwóch zwalczających się obozów pasuje już jak pięść do nosa. A że liczą się przede wszystkim konteksty partyjne, to o trzecie miejsce powalczą zapewne kukizowiec Marek Jakubiak z eseldowcem Andrzejem Rozenkiem. Tytuł naczelnego gamonia kampanii przypadnie zaś Januszowi Korwin-Mikkemu, który porzucił fuksem raz zdobyty mandat eurodeputowanego, aby zabiegać teraz w stolicy o ułamki procenta.

Niewiele jednak z duopolu „Poldka” Jakiego i „Dudusia” Trzaskowskiego wynika. Ich zmagania może i przykuwały uwagę, pobudzając do barwnych metafor i mnożąc czasem rozległe kulturowe sensy, lecz w zaskakująco niewielkim stopniu wydają się wpływać na nastroje wyborców. Bo o ile wynik w pierwszej turze jest sprawą otwartą, o tyle nie bardzo już wiadomo, skąd kandydat PiS miałby wziąć dodatkowe głosy w dogrywce. Żaden poważny sondaż jak do tej pory nie daje mu szans. I niewiele wskazuje, aby wytracająca impet, budząca coraz mniejsze emocje kampania mogła to jeszcze zmienić.

Czytaj także: Prawdziwa stawka wyborów samorządowych

Warszawa liberalno-lewicową enklawą

Porównania do starcia Dudy z Komorowskim sprzed trzech lat, które już nawykowo stosują rozgorączkowani komentatorzy, są więc chybione. Bo o wyniku tamtego starcia rozstrzygnął aktywizujący wielką antyestablishmentową falę Kukiz. Od tego zaczęła się wielka zmiana w polskiej polityce. Teraz niczego podobnego jednak nie widać. Choć PiS zdaje się panować nad Polską niepodzielnie, to Warszawa nie jest żadną jej „pigułką”, lecz liberalno-lewicową enklawą. I ta oderwana od miejskich realiów kampania bardziej mimo wszystko dostarczała niezobowiązującej rozrywki, niż kształtowała nową tożsamość. W swej migotliwości i umowności ani na moment nie sięgając istoty rzeczy.

Dla samego miasta okazała się niewypałem, zmarnowaną szansą. Ale jeśli elity polityczne (zwłaszcza pisowskie) wyciągną na kolejne wybory wniosek o jałowości nazbyt bałamutnych agitacji, będzie z tego również całkiem istotna korzyść.

Czytaj także: Jaki pracuje nad wrażeniem, ale to Trzaskowski jest liderem

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama