Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Kapuściński: animacja

Powstaje hybrydowy film o Ryszardzie Kapuścińskim

Kadr z kręconego filmu  „Jeszcze dzień życia”. Kadr z kręconego filmu „Jeszcze dzień życia”. materiały prasowe
Rozmowa z reżyserami Raúlem de la Fuente i Damianem Nenowem o ekranizowaniu prozy Ryszarda Kapuścińskiego oraz przyszłości filmów hybrydowych.
Raúl de la Fuente. Pomysłodawca, autor pierwotnej koncepcji, reżyser i scenarzysta „Jeszcze dzień życia”.Antonio Olza Raúl de la Fuente. Pomysłodawca, autor pierwotnej koncepcji, reżyser i scenarzysta „Jeszcze dzień życia”.
Damian Nenow. Twórca nagradzanych filmów animowanych, w tym „Paths of Hate”, „Miasto ruin”. Reżyser „Jeszcze dzień życia”.materiały prasowe Damian Nenow. Twórca nagradzanych filmów animowanych, w tym „Paths of Hate”, „Miasto ruin”. Reżyser „Jeszcze dzień życia”.

Michał Chudoliński: – Skąd w ogóle pomysł na film o Ryszardzie Kapuścińskim?
Raúl de la Fuente: – Zrodził się w 2008 r., kiedy miałem chwilę oddechu po podróżach związanych z premierą mojego pierwszego filmu dokumentalnego „Nömadak Tx”. Wraz z Amaią Ramirez (producentką w firmie Kanaki Films) szukaliśmy kolejnego tematu, który pochłonąłby nas bez reszty. A ponieważ literaturę Kapuścińskiego uwielbiam od młodości, wybór był prosty.

Dlaczego akurat „Jeszcze dzień życia”, a nie „Cesarz” albo „Heban”? Czym przekonała was książka o pobycie Kapuścińskiego w Angoli i tamtejszej wojnie domowej?
Damian Nenow: – „Jeszcze dzień życia” ukazuje Kapuścińskiego jako człowieka rozdartego, i to na wielu płaszczyznach. W naszym filmie poznajemy go, gdy jest doświadczonym, 43-letnim zawodowcem, który osiągnął już wszystko, co możliwe, w pisaniu reportaży depeszowych. Czuje, że ma już swoje lata, i jest w takim momencie życia, że musi coś zmienić, znaleźć swój własny, wyjątkowy sposób na wyrażanie siebie, albo przepadnie. Mimo wszystkich udogodnień, jakie Kapuściński miał w PRL, nie było to miejsce, w którym żył w pełni. Polska rzeczywistość była jak basen, z którego nie można wypłynąć i w którym nie da się zatonąć. Odżywał, gdy dostawał zlecenie, i wyjeżdżał relacjonować kolejną wojnę. Gdy znów paliło go słońce, ocierał się o śmierć, był wśród rewolucjonistów.

RdlF: – Pierwszą książką Kapuścińskiego, która trafiła mi w ręce, był „Heban”. Zafascynowała mnie. Potem przeczytałem wszystkie pozostałe. Kiedy postanowiłem nakręcić filmową adaptację książki Kapuścińskiego, nie miałem wątpliwości. „Jeszcze dzień życia” opowiada wyjątkową, prawdziwą i pasjonującą historię, bardzo poetycką. Struktura narracyjna wydaje się właściwa dla stworzenia filmowej adaptacji. Wszystko dzieje się w ciągu trzech miesięcy. Niczym odliczanie. Kapuściński przybywa do Luandy w sierpniu 1975 r. i wypełnia swą misję: ma poinformować świat o niepodległości 11 listopada... I ujść z życiem z piekła. To bardzo przypominało mi film „Czas Apokalipsy”, inspirowany z kolei „Jądrem ciemności” Josepha Conrada.

Wasz film jest dość niecodzienny jak na ekranizację literatury faktu – animowany.
DN: – Wręcz przeciwnie. Ta historia świetnie pasuje do poetyki komputerowej animacji. W świecie filmu animacja komputerowa nie jest już tylko dodatkiem, efektem specjalnym. To odmienny sposób narracji, dający ogromne możliwości kreacyjne. I dlatego jest to język doskonale oddający ducha twórczości Kapuścińskiego. Będzie to widać na przykład w scenach wyludniającej się Luandy, które tak niesamowicie opisał Kapuściński.

„Jeszcze dzień życia” przełożony na filmową narrację składa się z trzech warstw. Pierwsza obejmuje sceny z realnymi postaciami. Druga to narracja animacyjna zawierająca dialogi oraz główny wątek akcji. Trzecią warstwę zaś nazywamy oniryczną. Film będzie się opierał na narracji animowanej, jak i tej surrealistycznej, ukazującej świat przez pryzmat emocji i myśli Kapuścińskiego. W przypadku wspomnianej już Luandy nie będzie to realistyczna retrospekcja, w której Portugalczycy pakują swoje rzeczy. Chcemy oddać zdumienie Kapuścińskiego, gdy widzi odpływające oceanem miasto. On już nie nada depeszy do PAP: „Portugalczycy się pakują”. W książce napisze inaczej: „Drewniane miasto powstaje, zalewając ulice”. Ten liryczny język Kapuścińskiego daje twórcom animacji ogromne pole do popisu.

Ciężko jest przełożyć język reportażu na taki język obrazów?
DN: – Dla nas animacja jest tym, czym poezja w literaturze. Stąd nie wyobrażam sobie filmu o Kapuścińskim i jego twórczości bez możliwości użycia animacji. Da się nią bowiem pokazać to, czego nie nagra kamera. W naszym przypadku tworzymy film oparty na klasycznej strukturze fabularnej, w którym animacja techniką stylizowanego 3D stanowi 80 proc. filmu. Pozostałe 20 proc. to zdjęcia aktorskie. Chociaż przedstawiamy prawdziwych świadków tamtych wydarzeń, granica między strukturą fabularną a dokumentalną jest tak płynna, że nie sposób jej definitywnie oddzielić.

To nade wszystko film o Kapuścińskim i jego wewnętrznej przemianie z reportera w pisarza, dla której tłem są wydarzenia z Angoli. Kiedy dziś czytamy „Jeszcze dzień życia”, rzuca się w oczy, jak uniwersalnie wojna w Angoli ilustruje każdy konflikt wojenny. Nawet dzisiaj, w epoce Arabskiej Wiosny, gdy dyktatury upadają i powstają na nowo.

Jak silną inspiracją jest dla was film „Walc z Baszirem”?
DN: – „Walc…” stał się wzorcem, bo był jednym z pierwszych filmów nowej fali, dzięki którym w kinach zagościła animacja dla dorosłych. Dlatego traktuje się go jako punkt odniesienia. Nasz film będzie jednak kompletnie inny pod każdym względem, od sposobu narracji, poprzez plastykę, po technologię animacji. „Walc…” cenię za jego piękne, metaforyczne sceny – np. strzelanie z karabinu w rytm muzyki Chopina. Czysty obłęd! Ale te fragmenty są przerywane 20-minutowymi dialogami gadających głów, co wcale nie służy budowaniu napięcia.

Zwiastun filmu pokazuje, że inspiruje was stylistyka komiksowa…
DN: – Może wiele osób to zdziwi, ale nie wychowywałem się na komiksach. Raz dostałem od rodziców któryś z tomów „Asteriksa”, potem przez jakiś czas czytałem „Lobo”, ale nigdy nie byłem fanem tego medium i jego sposobu narracji. Jestem za to entuzjastą plastyczności komiksów, bo te rozwiązania świetnie sprawdzają się w filmie, dają całą masę dodatkowych środków wyrazu. Dlatego wybrałem stylistykę komiksową do tego projektu, by widz, oglądając film, nie zastanawiał się, czy woda jest odpowiednio realistyczna i czy cienie pod odpowiednim kątem padają na ziemię. Widz akceptuje piękno i spójność obrazu, bo jest świadom umowności.

To od początku miał być film hybrydowy: aktorsko-animowany?
RdlF: – Nie mogło być inaczej. Najlepszych filmów o Afryce nie zobaczyłem w kinie, ale oczami wyobraźni, wczytując się wielokrotnie w książki Kapuścińskiego. On teleportował mnie do Afryki, czułem się częścią jego opowiadań. Jego powieści zachęciły mnie do podróży po Afryce i nakręcenia dokumentów w Etiopii, Sierra Leone, Mozambiku… Wówczas Afryka urzekła mnie podobnie jak Kapuścińskiego.

Czemu ma służyć powrót do tej konkretnej książki? To symboliczny pretekst do wznowienia dyskusji o Afryce?
RdlF: – Staram się zahipnotyzować widza, zaprosić go w niesamowitą podróż do serca wojny, z pomocą nauczyciela – Ryszarda Kapuścińskiego. Chcę, by poczuł, że znajduje się w okopach, pod ostrzałem wroga. Dlatego to w dużej mierze będzie dobry film akcji. Fakt, że akcja toczy się w Angoli, w Afryce, nie jest tutaj najważniejszy. Chciałbym, żeby ten film przyczynił się do tego, że widzowie nieznający Kapuścińskiego wciągną się w jego lekturę, która tak wiele wniosła do mojego życia.

Jaki wpływ na odbiór postaci Kapuścińskiego miała książka „Kapuściński non-fiction” Artura Domosławskiego?
RDLF: – Żyjemy w zaskakujących czasach chaosu i wielkiego confuçao. Brakuje mi głębokiej myśli Kapuścińskiego i jego przenikliwych analiz. Książka Domosławskiego nie wywarła wpływu na nasze myślenie o tej produkcji, bo chcąc poznać bliżej osobę Kapuścińskiego, postanowiłem samemu odnaleźć ludzi, którzy go znali. W szczególności tych, którzy byli przy nim w najtrudniejszych chwilach w Angoli 1975 r. – jak komendant Farrusco, Artur Queiroz, Ju-Ju czy Luis Alberto Ferreira. Lubię korzystać z bezpośrednich źródeł informacji.

Jaką przyszłość mają przed sobą filmy hybrydowe i fuzja mediów – chociażby komiksu z dziennikarstwem?
DN: – Jesteśmy świadkami potężnej rewolucji w tej dziedzinie. Nowe media są motorem tych przemian. Proszę pomyśleć, jaki kalejdoskop form narracji mamy w Internecie, a informacja dociera do nas z każdego zakątka w tym samym momencie. Widownia będzie coraz bardziej do tego przyzwyczajona, gdyż z rozwojem takiego typu przekazywania informacji zmienia się nasza percepcja rzeczywistości oraz praca mózgu.

RdlF: – Dla mnie to tylko różne gatunki. Kluczem jest opowiedzenie dobrej historii. Wybrałem połączenie animacji i dokumentu, i tak trafiłem do Jarosława Sawko, szefa Platige Image w Warszawie. Poznałem Damiana i zdecydowałem się na współpracę z nim. To on zaproponował silny wizualnie świat, który wyobraziłem sobie w animacji. Część dokumentalna ma przede wszystkim poruszać emocje. Pojawiający się tu prawdziwi bohaterowie, ocaleni z wojny, mają być niczym policzek, potrząsać widzem. To tak, jakby mówili: „Historia, której się przyglądacie, wydarzyła się naprawdę, przytrafiła się mnie. I przeżyłem”. W 1975 r., jak opowiadał mi Queiroz, życie nie miało żadnej wartości, błagano tylko o „jeszcze dzień życia”.

Proces powstawania filmu jest rozciągnięty jeszcze na dwa lata. Czego możemy się w tym czasie spodziewać? Równie refleksyjnego, lirycznego kina co „Walc z Baszirem”?
DN: – „Jeszcze dzień życia” będzie pełnokrwistym kinem akcji, gdzie wykorzystamy cały arsenał technologicznych możliwości, jakie daje animacja. Będzie to autorska interpretacja przemiany w artystę, zawodowego reportera, który dla wykonania zadania nie wahał się ryzykować życie. Gdy w Angoli toczyły się najcięższe walki, on potrafił zabrać się ciężarówką z żołnierzami na front. Chociaż był świadom, że żadna ciężarówka stamtąd nie wraca.

rozmawiał Michał Chudoliński
tłumaczyła Katarzyna Sanigórska

Raúl de la Fuente (ur. w 1974 r.) – absolwent Uniwersytetu Nawarry w Hiszpanii. Od 1996 r. reżyser, ­scenarzysta filmowy i telewizyjny. Założyciel i prezes firmy Kanaki Films. Pomysłodawca, autor pierwotnej koncepcji, reżyser i scenarzysta „Jeszcze dzień życia”.

Damian Nenow (ur. w 1983 r.) – absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Jest reżyserem w studiu Platige Image. Twórca nagradzanych filmów animowanych, w tym „Paths of Hate”, „Miasto ruin”. Reżyser „Jeszcze dzień życia”.

Polityka 33.2013 (2920) z dnia 11.08.2013; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Kapuściński: animacja"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną