W najnowszym numerze POLITYKI przedstawiamy raport Juliusza Ćwielucha i Adama Grzeszaka o tym, co się stało z naszym 1 proc. Dlaczego Polacy, choć nauczyli się już przekazywać jeden procent swojego podatku na organizacje pożytku publicznego, wciąż nie potrafią sprawdzić, czy pieniądze te zostały sensownie wydane?
Według tegorocznych szacunków do organizacji pożytku publicznego (OPP) trafi 40 razy więcej pieniędzy niż jeszcze pięć lat temu. Wpłaty płyną szerokim strumieniem, ale nie ma procedur, które pozwoliłyby sprawdzać, czy pieniądze te są rzeczywiście dobrze wydawane. Nie są tym zainteresowani podatnicy, którzy rzadko zadają sobie trud dowiedzenia się, czy ich pieniądze rzeczywiście trafiły na pożądany przez nich cel. Ale także same fundacje niespecjalnie dbają o przejrzystość - obowiązkowego raportu ze sposobu wykorzystania publicznych środków nie przedstawia co trzecia z nich.
Najgorsze, że za to niedbalstwo (czy zawsze tylko?) nie grożą im żadne sankcje - urzędnicy mogą jedynie słać kolejne listy z prośbą o uzupełnienie brakujących sprawozdań. Zajmuje się tym zaledwie trzech urzędników w ministerstwie pracy i polityki społecznej, którzy mają jeszcze inne obowiązki. Oczywiście, przy rażących nieprawidłowościach ministerstwo może wykreślić daną fundację z listy OPP, ale w ciągu ostatnich pięciu lat udało się doprowadzić do wykreślenia z rejestru jedynie dwóch. Z zarejestrowanych prawie 7 tys. organizacji.
Nawet w środowisku samych organizacji pozarządowych słychać głosy, że system, w którym można wskazać konkretną osobę, na rzecz której chcemy przekazać część naszego podatku, jest niesprawiedliwy. Pieniądze trafiają na przykład do dzieci bardziej zapobiegliwych rodziców, którzy potrafią nagłośnić swój problem. Bywa i tak, że trafiają one z powrotem do osób, które dokonały odpisu, co zaczyna działać jak zwykła ulga podatkowa.