To nie pisowska telewizja, ale PO oraz inspirowane przez nią lewicowo-liberalne media zaszczuwały prezydenta Gdańska, który 13 stycznia 2019 r. padł ofiarą ataku nożownika. Taki przekaz niesie film dokumentalny (?) Marcina Tulickiego.
Ubiegający się o prolongatę stanowiska Jacek Kurski został głównym bohaterem okładki tygodnika „Sieci”. Cóż widzimy na tym przecudnie upozowanym i skomponowanym zdjęciu? I co wyczytamy w samym wywiadzie?
Aż do ostatnich dni, kiedy to kanał Poufna Strona opublikował screeny maili ze zhakowanej skrzynki Michała Dworczyka, wydawało mi się, że prezes TVP sam wie, co ma robić, a jeśli dostaje instrukcje, to od samego Jarosława Kaczyńskiego. Nic z tych rzeczy!
Tak się składa, że jesteśmy z Jackiem Kurskim niemal rówieśnikami. I jako urodzeni w połowie lat 60. z czasów nastoletnich pamiętamy siłę gierkowskiej propagandy sukcesu i kultu zabawy.
„Sylwester marzeń” to nie tylko ukochane telewizyjne dziecko prezesa Kurskiego. To także alternatywna rzeczywistość, do której chce nas przenieść TVP: bez pandemii, inflacji, z Zenkiem Martyniukiem i fajerwerkami tuż pod granicą Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Trudno pokonać pandemię z rządem, który mami społeczeństwo propagandowymi sztuczkami i kieruje się politycznym wyrachowaniem. A do tego nie respektuje własnych ograniczeń.
Reportaż Marcina Tulickiego i Samuela Pereiry przedstawił TVN jako zdradziecki biznes założony przez pogrobowców Służby Bezpieczeństwa. Było to tak słabe, że tylko dobrze już urobiony wielbiciel PiS mógłby to wziąć za dobrą monetę.
Takiej groteskowej hucpy nie widzieliśmy dawno nawet w telewizji Kurskiego. Najwyraźniej ta władza i jej propagandziści tak bardzo pogardzają swoimi wyborcami i odbiorcami, że brak wstydu i hamulców napawa ich jakąś lubieżną euforią. Bo gotowi są powiedzieć wszystko. I mówią.
„Wiadomości” Jacka Kurskiego poczuły krew. Taryfy ulgowej nie ma, mimo że sam Kurski ma na sumieniu brawurę samochodową znacznie poważniejszego kalibru. Ale największym problemem nie jest to, co teraz będzie mówił o Tusku PiS.
Na sprawę Barbary Kurdej-Szatan trzeba spojrzeć w szerokim kontekście. W gruncie rzeczy nie chodzi tu o to, czy aktorka miała prawo nazwać funkcjonariuszy straży granicznej mordercami, czy nie.