Tytułowy „Fun Home” to nie tylko wesoły dom, ale jednocześnie „Funeral Home” – dom pogrzebowy. Rodzina Alison Bechdel rzeczywiście prowadziła dom pogrzebowy (świeże trumny i katafalk były świetnym miejscem do zabawy). W dodatku dom i jego mieszkańcy przypominali małej Alison wampiryczną rodzinę Adamsów z telewizyjnego serialu. Neogotycki budynek w małym miasteczku w Pensylwanii miał w sobie coś z chłodu krypty, a może raczej muzeum. A to za sprawą antyków gromadzonych przez ojca-potwora. Tak go postrzegamy na początku tej historii. Perfekcjonista, obsesyjnie skupiony na estetyce – ubraniach, meblach, fryzurach. Przed wyjściem do kościoła używa samoopalacza, dobiera krawat godzinami. Zimny i nieobecny. Do tego równie nieobecna matka, niedoszła aktorka z Nowego Jorku, która utknęła na zawsze w małej dziurze.
W autobiograficznej opowieści Bechdel to ojciec jest, poza nią samą – ważnym bohaterem, posiadaczem tajemnicy. Dopiero po latach ojciec i córka mogą się spotkać, ujawnić: on – ukryty homoseksualista, i ona – lesbijka. On w młodości marzył, żeby być kobietą – ona, żeby nosić jego męskie koszule. Cała opowieść Bechdel służy temu, by zrozumieć ojca i swoją z nim relację.
Powieść inna, bo graficzna
Rysowanie własnej historii zajęło Alison Bechdel siedem lat, w 2006 r. „Time” uznał ją za książkę roku. Teraz trafiła do nas. Komiksy przestały być tylko dla dzieci. Mierzą się z rzeczywistością, polityką, historią, z kłopotami z tożsamością. Coraz więcej jest opowieści autobiograficznych – głównym bohaterem bywa rysownik w jakimś momencie swojego życia.