W trwającej całą godzinę rozmowie telefonicznej Donald Trump przekonywał sekretarza stanu Georgii Brada Raffenspergera, że musi unieważnić oficjalny wynik wyborów w tym stanie i ponownie obliczyć głosy tak, aby to jego, a nie Joego Bidena, uczynić zwycięzcą. Jak dyktator pokroju Putina naciskał na urzędników, aby sfałszowali wybory, nalegając, by „znaleźli tylko 11 780 głosów” – dokładnie tyle, ile zabrakło mu do pokonania demokratycznego kandydata. Wspominał o przykładach domniemanych oszustw przy liczeniu, chociaż parokrotne kontrole i ponowne liczenie nie przyniosły żadnych dowodów. Ostrzegał Raffenspergera, że „podejmie wielkie ryzyko”, jeśli nie zmieni wyniku, sugerując tym samym, że grozi mu za to odpowiedzialność karna. Sekretarz stanu – republikanin – nie ugiął się pod presją. Na zarzuty prezydenta, że padł ofiarą oszustw, nieodmiennie odpowiadał, że nie mają pokrycia w rzeczywistości.
Czytaj też: Melania Trump chętnie opuści Biały Dom
Wyborów nie unieważni, zatruje atmosferę
Postawa Raffenspergera może być pocieszeniem – Ameryka nie jest na szczęście Rosją ani bananową republiką rządzoną przez bezkarnych caudillos. Podobnie zachowały się władze, także republikańskie, w pozostałych stanach, gdzie Trump usiłował unieważnić wygraną Bidena.
Jego najnowszy popis to jednak kolejne potwierdzenie, że gdyby nie konstytucyjne zabezpieczenia demokracji – przede wszystkim niezawisłe sądy, które zgodnie odrzuciły jego pozwy – kraj zmierzałby prostą drogą ku autorytaryzmowi.